niedziela, 24 marca 2013

Świat Snów

Kolejne opowiadanie z serii "zadanie domowe z j. polskiego, które miało być na dwie strony A4, a wyszło na 8 stron A5 O.o" W każdym razie cieszcie się i radujcie. A, no i czytajcie :D


Świat Snów
Monika szła do szkoły, znudzonym wzrokiem wpatrując się przed siebie. Kolejny dzień… Nie miała przyjaciółek w swojej klasie. Nikt jej nie lubił ze względy na jej wielkie okulary w brązowych oprawkach, aparat na zęby i niemodne ciuchy.  Zielony plecak obijał się o jaj ramiona gdy wlokła nogę za nogą, byle do przodu…
Nagle jej wzrok przykuł jakiś dziwny przedmiot leżący w trawie. Schyliła się, by go podnieść.  Był to mały, srebrny kryształ świecący na fioletowo. Pokręciła nim w dłoni, a on jakby zalśnił mocniej. Zdziwiona zacisnęła go w ręce, a on zajarzył się fioletowym blaskiem. Najwyraźniej im było cieplej, tym jaśniej świecił. Wsunęła go pod bluzkę. Jasne światło wybiło się przez ubranie. Było tak silne, że otoczyło ją delikatną poświatą. Zakręciło jej się w głowię. Przed nią pokazywały się obrazy z jej snów:  w jednym z nich leciała, w innym  jechała na jednorożcu, a w jeszcze innym patrzyła, jak z kolorowego jajka wykluwa się maleńki smok. Po chwili kryształ rozbłysnął jeszcze silniej, zmuszając ją do zamknięcia oczu. Gdy je otworzyła, oniemiała ze zdziwienia.
Stała na białej trawie, a wokół niej rosły świecące kolorowe kwiaty. Kawałek dalej zobaczyła zamek  zbudowany z takich samych kryształów, jak ten, który trzymała teraz w dłoni. Jedyną różnicą było to, że kolor światła wydobywający się z nich był zielony, a nie fioletowy. Jego wieże wyginały się w fantazyjne wzory, okna miały przeróżne kształty, a drzewa rosnące wokół niego wiły się aż do chmur. Dziewczynka postanowiła obejrzeć budynek z bliska. Gdy szła w jego kierunku zauważyła, że grawitacja jest tu jakby słabsza. Podskoczyła i uniosła się na trzy metry w górę, a potem powoli opadła. Ze śmiechem pokonała w ten sposób resztę odległości dzielącej ją od zamku.
Stanęła przed kryształowymi drzwiami. Nie, nie można tego nazwać drzwiami. To były prawdziwe wrota! Miały wysokość dwóch i pół metra, a w ich powierzchni wyrzeźbiono drzewa, krzewy i kwiaty. Monika niepewnie uniosła dłoń i zastukała zimny kryształ. Zamiast głuchego dźwięku, jaki słyszymy przy pukaniu, rozległa się cicha melodia, jakby ktoś grał na trójkącie. Po chwili wrota uchyliły się, a zza nich wyjrzała jedenastoletnia  dziewczynka, akurat w wieku Moniki. Miała na sobie białą, błyszczącą sukienkę, stanowczo na nią za długą. Na jej długich blond włosach spoczywał srebrny diadem, a w ręce trzymała zieloną plastikową różdżkę.
- Cześć! – powiedziała wesoło. – Wejdź do środka – dodała, jednocześnie wpuszczając ją do zamku. - Wiesz, tak rzadko miewam gości! No, ale to moja kraina, mogę sobie tu sprowadzić, co tylko zechcę. Mogę mieć jednorożca, mogę mieć smoka, mogę mieć psa, mogę mieć kaczkę, mogę… - trajkotała bez przerwy, nie dając Monice dojść do słowa.
- Gdzie właściwie jesteśmy? I kim ty jesteś? – nareszcie udało jej się dojść do głosu.
- Nie wiesz, gdzie jesteśmy? – dziewczynka spojrzała na nią zdziwiona. – Przecież to TY wymyślałaś to wszystko!
- Jak to ja? – Monika utwierdzała się powoli w przekonaniu, że nic jej już nie zdziwi.
- Dobra, to od początku… Kiedy dziecko śpi, tworzy się w jego głowie świat. Każdej nocy. Codziennie podróżuje po tym innym świecie. Ktoś może mieć tych światów tysiące, ktoś inny dwanaście, a ktoś inny tylko dwa. To zależy tylko od niego. Światy te rozwijają się według jego myśli, upodobań i tego, co zrobi tam we śnie. Jeżeli ktoś stworzy świat, ale nigdy już go nie odwiedzi… - omiotła spojrzeniem ściany pomieszczenia. – miejsce zostaje takie, jakie było. Na szczęście dałaś mi moc tworzenia różnych rzeczy. Inaczej byłabym tu bardzo samotna.
- To znaczy… że ja cię stworzyłam?
- Tak. Bardzo, bardzo dawno temu. Ale potem przestałaś odwiedzać.
- Przepraszam, ja…
- Nie winię cię za to. To nie było zależne od ciebie – spojrzała na rękę Moniki. – Hej, przeniosłaś się tu za pomocą kryształu? Super! Wiesz,  jaką on ma moc?
Dziewczyna powoli pokręcił głową. Skąd miała wiedzieć?
- Dzięki niemu możemy odwiedzić też inne światy stworzone przez ciebie, a co najlepsze – będziesz mogła mnie odwiedzać kiedy tylko zechcesz! – krzyknęła uradowana.
- To niesamowite. Pozwiedzajmy moje światy!
- Hola! Nie można tak po prostu przenieść się gdzie chcesz. Żeby nad tym zapanować trzeba mieć Księgę.
- Jak możemy ja zdobyć?
- Znajduje się w prawie każdym stworzonym przez kogoś świecie. U mnie też jest, w północnej wieży. Chodźmy.
Pobiegły przez ogromną salę jadalną z wyrzeźbionym z kryształu stołem i  kuchnię z kryształowymi blatami aż wreszcie dotarły do wykutych w krysztale stromych schodów prowadzących na wieżę. Po drodze Monika zauważyła, że jej nowa koleżanka ma bose stopy, na które założyła jedynie pończochowe skarpetki, przez co ślizgała się na każdym kroku. Ale „księżniczce” – bo tak postanowiła nazywać ja Monika - to nie przeszkadzało, przeciwnie, śmiała się za każdym razem, gdy w ostatniej chwili unikała upadku.
Po pokonaniu dokładnie dwustu schodków (Księżniczka liczyła je na głos) znalazły się w okrągłym pomieszczeniu o średnicy około czterech metrów. Na samym środku stał wysoki stolik, a na nim położono grubą księgę w zielonej oprawie. Dziewczynki podeszły do niej i otworzyły na pierwszej stronie, gdzie ozdobnym pismem wykaligrafowany był napis „Księga snów”.  Księżniczka przerzuciła kilka stron wypełnionych rysunkami i znalazła interesujący ją obrazek, z dopiskiem „Kraina Myśliciela”. Koleżanki dotknęły ilustracji i Monika znowu ujrzała oślepiające światło, tym razem zielone.
Po chwili znalazły się w średniowiecznym mieście. Wokół przewijało się mnóstwo ludzi. Wzdłuż żwirowej drogi, na której stały , wznosiły się jednopiętrowe drewniane domki o kamiennych dachach i kolorowych kominach. Księżniczka pociągnęła Monikę w stronę jednego z budynków i zastukała w drzwi. Otworzył im starszy pan z siwą brodą o miłych rysach twarzy.
- Dzień dobry, panie Myślicielu!
- Och, Księżniczka, jak miło cię widzieć. Przyprowadziłaś stwórcę? – ze zdziwieniem spojrzał na dziewczynki. – Czego oczekujecie ode mnie?
- Ty znasz się najlepiej na światach snów. Czy znasz sposób, by ona – wskazała na Monikę – mogła przenosić się tu kiedy zechce, a nie musiała taszczyć Księgi?
- Tak… chyba tak – wyjął z kieszeni kryształ taki sam jak kryształ Moniki. Ten jednak świecił wszystkimi barwami, jakie dziewczynka znała. – Proszę, to dla Ciebie. Od teraz możesz bez problemu podróżować miedzy światami. Wystarczy, że pomyślisz o miejscu, w które chcesz się przenieść i odpowiednio ogrzejesz kryształ.
- Bardzo dziękujemy! – odpowiedziały chórem dziewczynki.
Z pomocą kryształu przeniosły się z powrotem do zamku, a tam pożegnały. Monika pomyślała o swoim domu i ścisnęła mocno kryształ. Zdążyła już nieco przywyknąć do światła pojawiającego się przy teleportacji.
Stanęła na zielonej trawie i rozejrzała się. Wyglądało na to, że nie minęła nawet minuta. Dziewczynka uśmiechnęła się i ruszyła w stronę szkoły, chowając kryształ do kieszeni.

środa, 6 marca 2013

"Appie" Rozdział 7 cz.1


Rozdział 7 cz.1
Wypadek


Appie siedziała przy stole powoli żując śniadanie. Musiała zadowolić się tym co było, czyli kanapką z szynką. Gdyby mama tu była, na pewno urządziłaby im prawdziwą ucztę. Tak, ale mama znowu pojechała do miasta szukać pracy.
Dziewczyna skierowała wzrok w stronę sypialni rodziców. Tata jeszcze spał. Nie obchodziło go to, że miał odprowadzić Koe’go, który siedział teraz razem z Appie przy stole, do przedszkola. Więc dziewczyna musiała to zrobić sama. Przełknęła ostatni kęs kanapki i położyła naczynia w zlewie.
- Zbieraj się Koe, idziemy – rzuciła do brata, zakładając torbę na ramię.
- A tata nie idzie? – spytał zdziwiony malec.
- Jak widać, nie – wbiła wściekłe spojrzenie w drzwi , za którymi smaczni chrapał ojciec .

***

- Hej – Lisa zauważyła wchodzącą do szkoły Appie.
- Hej… - dziewczyna była zbyt zajęta rozmyślaniem o  rodzicach, by prowadzić rozmowę.
- Co jest? Coś się stało? – przyjaciółka od razu wiedziała, że coś jest nie tak.
- Nie ważne – Appie machnęła ręką. – Po szkole ci opowiem, na razie muszę jeszcze trochę o tym pomyśleć.
- Skoro tak wolisz… Widziałaś tą Charlott?
- Taaa, dziwna jest, co nie?
- Chodziło mi o coś innego… Pamiętasz to uczucie, jak się spotkałyśmy i czułyśmy swoją energię? Od niej wyczuwam coś podobnego, tylko jest bardzo słabe. Myślisz, że ona…  
Nie dokończyła jednak, bo właśnie przeszła koło niej Charlotta, popychając ją na ścianę. Bąknęła coś niezrozumiałego, co pewnie miało być przeprosinami i poszła pod klasę.
- Serio sądzisz, że ona mogłaby być jedną z nas? –prychnęła Appie.
Lisa otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale jej głos zagłuszył dzwonek na lekcje.
- Później ci powiem – odparła tylko i ruszyła pod salę.

Na lekcji Charlott nie słuchała. Patrzyła się tępo w okno i nic nie mówiła. Nauczycielka na szczęście była zbyt zajęta mówieniem, by zwracać uwagę na uczniów – w końcu to pani Lemus, ona już taka jest. Gdyby tylko ktoś wiedział, co przeżywa dziewczyna…

- Co z nią jest nie tak? Włóczy się jak jakieś zombie, czy coś. Wczoraj była pewna siebie, ona stawiała zasady. Dzisiaj… Tak, określenie zombie pasuje najlepiej – Appie patrzyła badawczym wzrokiem na Charlott.
- Ja chyba wiem… Ona jest smutna – Appie spojrzała ze zdumieniem na Lisę. – Tak okazuje smutek – nie pokazując go nikomu. Wygląda na zajętą samą sobą, ale chyba coś straciła. Coś bardzo ważnego.
- Sama się tego domyśliłaś?
- Trochę tak, a trochę skorzystałam z mocy wyczuwania emocji – uśmiechnęła się.
- To jak mamy do niej zagadać, żeby nie przywaliła nam pięścią w nos?
Zamiast odpowiadać Lisa podeszła do Charlott i delikatnie położyła jej dłoń na ramieniu. Normalnie Charlotta od razu wykręciłaby jej nadgarstek i spytała, po co jej dotknęła, ale dziś tylko spojrzała na nią obojętnym wzrokiem.
- Czego chcesz? – spytała, starając się, by jej głos nie wyrażał uczuć.
- Wagarowałaś kiedyś?
Zupełnie zbita z tropu Charlott spojrzą na nią zdziwiona, po czym kiwnęła głową.
- Dobra, to kolejny raz nie zaszkodzi. Chodź  Appie.
Charlotta nie miała pojęcia, czemu się na to zgodziła, ale biegła teraz z dziewczynami na plażę przez las. Gdy już znalazły się na piasku, Lisa pociągnęła ja w dół.
- Opowiadaj – powiedziała tylko, siadając naprzeciwko niej.
Charlott nigdy nie miała przyjaciółki. Nigdy nikomu nie mówiła o swoich uczuciach i nigdy ich nie okazywała. Ale teraz nie potrafiła odmówić. Drżącym głosem zaczęła się zwierzać:
- Mój jedyny przyjaciel codziennie jeździ tędy autobusem do domu i do szkoły. Do szkoły jedzie jednym, a z powrotem przesiada się na przystanku niedaleko, więc spotykamy się po szkole i gadamy. Czasami patrzę też, jak jedzie do szkoły, ale wtedy możemy tylko sobie pomachać. On… on… - zająknęła się, nie mogąc wydusić słowa. – On jechał dzisiaj rano tym autobusem. Poszłam zobaczyć się z nim na ten przystanek. T… t… tylk… ko… Tylko ten autobus… Z naprzeciwka jechał tir i kierowca się z kimś zagadał… I oni się zderzyli. Autobus i tir. Michael zawsze siada z samego przodu… Zadzwoniłam po pomoc i gdy przyjechali, spytałam się, czy on żyje. Poszli do autobusu i powiedzieli mi… że… że… że... nie – ostatnie słowo powiedziała szeptem. Po raz pierwszy od wielu lat łzy popłynęły po jej policzkach. Zorientowała się właśnie, że bezwiednie ściska w ręce srebrny wisiorek z glanem.
Appie siedziała oniemiała i gapiła się na Charlott. Nie miała pojęcia, że ona przeżyła coś takiego…
Lisa natomiast podeszła do niej i objęła ją ramieniem.
- No już… Posłuchaj. Wstała i pociągnęła Charlottę w górę. - Nie będzie lepiej. Ale nie możesz się aż tak zmienić! Każdy taki wypadek powoduje straty. Ale przez te straty powinniśmy stawać się silniejsi, a nie słabsi. Nie myśl o tym, co było, a o tym, co będzie. Michael na pewno chciałby, żebyś była silna. Michael podziwiał cię właśnie za tą siłę, za to, że potrafiłaś tłumić emocje. Chcesz się zmienić ze świadomością, że on byłby zawiedziony? Chyba lepiej to przetrwać i wiedzieć, że byłby z ciebie dumny.
Appie zatkało. Słowa Lisy wywołały u Charlott piorunujący skutek. Wyprostowała się, otarła oczy i przybrała ten sam wyraz twarzy, co wczoraj – wyraz wyższości i niczym nie skażonej dumy. Tak, to była Charlotta, jaką znały.
- Dziękuję – powiedziała Charlott, patrząc Lisie prosto w oczy. 

piątek, 1 marca 2013

"Appie" rozdział 6 cz.2


„Nareszcie koniec lekcji” – pomyślała Charlott. Szkoła mocno działała jej na nerwy. Była silna i miała mocny charakter, więc gdy była wściekła potrafiła nieźle przyłożyć. „Teraz na przystanek, a później do domu – czyli jak zwykle”. Do domu nigdy nie wracała autobusem, mimo że dostawała pieniądze na bilety. Po prostu nie lubiła tłoku panującego w pojeździe. W sumie niezła sumka się już uzbierała…  Na przystanek przychodziła tylko żeby zobaczyć się z Michaelem.
Michael był od niej dwa lata starszy. Poznała go na koloniach rok temu. Świetnie się dogadywali. To on tak ją zmienił – zaczęła nosić glany i codziennie ćwiczyła, dzięki czemu była teraz tak silna. Nauczył ją pływać i rozpalać ogień. A na koniec kolonii dał jej prezent - jej pierwszy scyzoryk. Dziewczyna bardzo lubiła Michaela. Ale żeby nie było nieporozumień – nie w ten sposób.  Był je dobrym przyjacielem.
Po obozie się rozstali. Ale gdy po pół roku dziewczyna przeprowadziła się do nowego miasta, odkryła, że Michael wraca tędy do domu. A konkretnie przesiada się z jednego autobusu do drugiego, jadącego piętnaście minut później. Zawsze mieli trochę czasu, żeby porozmawiać.
Charlott usiadła na ławce koło tabliczki z rozkładem jazdy. Jej przyjaciel będzie tu dopiero za dwadzieścia minut, więc może teraz spokojnie porysować. Wyciągnęła swój kołonotatnik i strzepnęła z niego resztki szkolnego drugiego śniadania. Obok na ławce położyła swój ukochany zestaw ołówków, który dostała w wieku dziewięciu lat na gwiazdkę od mamy. Wzięła do ręki najkrótszy ołówek i dała się ponieść.
Ku swemu zdziwieniu zamiast rysować silną postać pokonującą kogoś lub coś, jak to zwykle robiła, gdy była wściekła, narysowała coś zupełnie innego. Rysunek zaczynał się w samym rogu kartki niewielką szarą plamką. Później rozrastał się coraz bardziej, zostawiając na środku niewielkie białe pole. Gdy ciemność pokryła wszystko poza tą białą plamą na środku, rysik skierował się prosto na niezarysowaną część kartki. Uderzał teraz niesamowicie szybko w kartkę, tworząc mnóstwo małych kropek. Na koniec dorysował pień.
„Drzewo?” – pomyślała. – „Czemu? Coś mną pokierowało, ale nie jestem pewna co…”
Jak zawsze po zakończeniu szkicu emocje jakby z niej wyparowały. Lubiła ten sposób pozbywania się ich. Był przyjemny. 
Spojrzała na zegarek. Michael będzie tu lada chwila. Wrzuciła kołonotatnik i ołówki do torby i wbiła wzrok w odległy kraniec drogi. Już po niecałej minucie pojawił się tam czerwony autobus numer pięćdziesiąt dwa. Zatrzymał się na przystanku i ze środka wyszło kilka osób.
-Cześć! – powiedziała Charlott podchodząc do Michaela.
- Cześć – uśmiechnął się chłopak. – Dawno cię nie widziałem. Chyba tylko dzięki temu, że znów cię zobaczę cieszyłem się z końca wakacji.
Chłopak o pół głowy przewyższał Charlottę, miał krótkie, zmierzwione, brązowe włosy i ciemne oczy. Ubrany był w białą koszulę w brązową kratę i ciemnobrązowe szorty. Na plecach niósł szary plecak wysmarowany markerami – podpisali się tam wszyscy jego znajomi. Tylko Charlotty nigdy o to nie prosił, ale dziewczyna nie zwracała na to uwagi.
- Stęskniłam się za tobą – powiedziała, siadając  na ławce.
- Ja też – odparł. – Nawet mam coś dla ciebie.
- Serio? Ja też mam coś dla ciebie.
Oboje zaczęli szperać w torbach. Już po chwili każde z nich trzymało coś za plecami.
- Kto najpierw?
- Kobiety mają pierwszeństwo – wcisnął prezent dla Charlott pod plecak.
- No dobrze. Ja w tym roku nigdzie nie wyjeżdżałam, ale udało mi się wyrwać z domu i poszłam do miasta. To ci się przyda do twojej gitary elektrycznej, o której mi opowiadałeś przed wakacjami. – to mówiąc, dziewczyna podała mu fioletową kostkę do gry na gitarze.
- Wielkie dzięki! Nie spodziewałem się takiego prezentu. Ja nie mam dla ciebie niczego wyjątkowego…
- No weź, przestań się ze mną droczyć i daj mi już ten prezent.
- Dobra, dobra – Michael wyciągnął spod plecaka niewielkie białe pudełko i położył przed Charlott.
Dziewczyna wzięła je do rąk i otworzyła.
- Jej… - wyszeptała, biorąc do rąk srebrny łańcuszek, na którym wisiał zrobiony z metalu glan wielkości  jej paznokcia. – Naprawdę, nie musiałeś…
- Jesteś dla mnie bardzo ważną osobą. Codziennie po szkole, w podłym nastroju wracam sam do domu i zawsze na przystanku widzę ciebie – nie ważne czy leje, czy sypie śnieg, czy jest upał, ty zawsze tam jesteś. Bardzo chcę ci za to podziękować  – Charlott czuła, ze się rumieni. – A, jeszcze jedno. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale wszyscy moi znajomi podpisali się na moim plecaku, a ty nie. Czy uczynisz mi tą przysługę i podpiszesz się? – spytał, wyciągając w jej stronę rękę, w której ściskał zielony marker. Wszystkie podpisy złożone były właśnie zielonym kolorem.
- Oczywiście, ale pozwól, że użyję swojego markera.
Już po chwili, wśród mnóstwa zielonych liter, znalazło się te osiem czerwonych: Charlott. I dopisek: „Zawsze będę o Tobie pamiętać”
Autobus odjechał, zabierając ze sobą jej przyjaciela, a ona udała się w kierunku domu. Nie uśmiechała się – to nie było w jej zwyczaju, chyba, że ktoś bliski był koło niej – ale to nie oznaczało, że się nie cieszy. W środku wręcz skakała z radości. Choć niechętnie, musiała przyznać jedno - chyba powoli zaczynał jej się podobać...