niedziela, 1 grudnia 2013

Przed-świątecznie

Blog przeszedł zimową transformację! (Chociaż śniegu za oknem brak)
W najbliższym czasie ukaże się opowiadanie nie mam pojęcia o czym. Będzie to opowiadanie, które muszę napisać żeby dostać 6 na koniec semestru z polskiego. Czekajcie cierpliwie :)



czwartek, 14 listopada 2013

Wow !nowy blog! wow uszanowanko

KONIECZNIE PRZECZYTAJ TEŻ POPRZEDNI POST!!!

Prezentuję bloga w całości poświęconego magicznej lithindurowej krainie: ta dam!

Papaa! : )

 |  KONIECZNIE PRZECZYTAJ TEŻ POPRZEDNI POST!!!
 |
 |
 |
 |
\ /

Wracam... nie gniewajcie się, jeszcze bez opowiadania ; (


Matko, zapomniałabym! Polecę Wam blog mojej przyjaciółki zaczynającej (w sumie mogę tak powiedzieć) swoją przygodę z pisaniem, już z blogowaniem to na pewno : ) Powodzenia, Julia!
W świecie snów

-----------------------------------------------------------

Wybaczcie mi przerwę w opowiadaniach, na swoje usprawiedliwienie mam kilka rzeczy:

po pierwsze:

po drugie całą masę konkursów i całą masę kółek

po trzecie TĄ KSIĄŻKĘ <3

 kliknij by dowiedzieć się o niej więcej :)

po czwarte BRAK WENY :C

i wreszcie po piąte, co Wam się najbardziej spodoba: pracuję nad usprawnieniem bloga - dodatkową zakładką gdzie będzie można przeczytać całe opowiadanie (znaczy tyle, ile dotąd napisałam) i nie skakać po postach oraz nad osobnym blogiem poświęconym w całości krainie Lithinduru i może wreszcie rozwinięciem mojego pierwszego opowiadania : )
 Pozdrawiam!

  <3333333333

P.S. Jesień  ZIMA idzie :C



sobota, 5 października 2013

Jesień przyszła :D

Cześć!
Postanowiłam zmieniać wygląd bloga zależnie od pory roku. A więc macie jesienny wystrój :)
Tak, przyszła jesień. Dzisiaj szukałam już czapek, rękawiczek i szalików na zimę w mojej szafie. Zaopatrzyłam się w zapas kisieli w różnych smakach (osobiście preferuję malinowy i wiśniowy, ale w tym roku mam zamiar poeksperymentować z różnymi smakami) i czuję się gotowa na mrozy. A dla Was powstaje jesienne opowiadanie. Nie mam pojęcia, kiedy będzie gotowe. Na razie wstawiam Wam krótki fragment, żebyście wiedzieli, czego się spodziewać ;)

"Konik wierzgnął nogami zrobionymi z wykałaczek, po czym potrząsną żołędziową główką i skubnął swój kasztanowy tułów. Powstał dopiero wczoraj wieczorem i jeszcze nie wiedział, co może go czekać. [...] Przebiegł parapet trzy razy i tylko troszkę się zmęczył, co było świetnym wynikiem. Później zarżał, ale tak cichutko, żeby nie obudzić śpiącego chłopca.  Jego plastelinowa różowiutka buzia świetnie poradziła sobie z tym zadaniem. Był z siebie bardzo zadowolony – potrafił robić tyle rzeczy! Potem jeszcze sprawdzał jak wysoko może skakać (dwa i pół centymetra w górę!) aż wreszcie oparł się o framugę okna i zasnął."

Bardzo krótki fragment, ale opowiadanie też nie będzie bardzo długie (taaaak, ja i krótkie opowiadania xD Akurat ;P).  Pozdrawiam Was i trzymajcie się ciepło, papa! =)

P.S. Piszcie w komentarzach co myślicie o zmianie wyglądu bloga w zależności od pory roku i o obecnym szablonie ;)

czwartek, 26 września 2013

Opowieść o pewnej dziewczynie kochającej noc

Kolejny rozdział opowiadania :) Przypuszczam, że w najbliższym czasie tylko Dziewczyna kochająca noc będzie się pojawiać, ale myślę że nie macie nic przeciwko ;P (Jak macie to pisać w komentarzach)

James całą lekcję uparcie wpatrywał się w Marcelinę, a ona wydawała się być rozbawiona jego zdziwieniem. Chłopak naprawdę nie potrafił jej rozgryźć. Dla niego dziewczyny były po prostu istotami, które wszystkim się przejmują, uwielbiają chichotać, brzydzą się chłopaków i noszą nieznośnie jaskrawe, błyszczące bluzeczki. A tutaj miał do czynienia z zupełnie nowym okazem – dziewczyna ubierała się normalnie, nie przejmowała się obgadywaniem, potrafiła spędzać czas bez „psiapsiółeczek” i miała niesamowite spojrzenie na świat.  
James właściwie nie miał przyjaciela. Miał kolegów, z którymi grał w koszykówkę między blokami, ale żaden z nich nie był jego kompanem, kimś z kim mógłby siedzieć w szkolnej ławce albo coś w tym stylu. Poza tym z większością jego znajomych nie warto było się przyjaźnić. Ci starsi palili papierosy, ci w jego wieku bili się na każdej przerwie, zbierali dziesiątki uwag i jedynek, a ci młodsi… No, bez przesady, nie będzie się przecież przyjaźnił
z trzecioklasistą.
Ten „nowy okaz” mieścił się w granicach normalności – nie był zbyt różowy ani zbyt agresywny. James przez chwilę popatrzył na Marcelinę jak na egzotyczne zwierzątko. Bardzo lubił zwierzęta. Jego dziadek miał sklep zoologiczny z kolorowymi papużkami, śmiesznymi kameleonami i grubymi chomikami, które wiecznie prosiły o jedzenie a dziadek nie miał serca im odmawiać. Były tam też rybki, dwa myszoskoczki,  świnka morska, kilka szczurów i żółw. Poza tym w sklepie mnóstwo było rozmaitej karmy dla zwierząt, psich
i kocich zabawek, małych domków dla chomików, poidełek, klatek, trocin i innych tego typu artykułów dla zwierząt. To wszystko upchnięto na niewielkiej przestrzeni, oddzielono od zaplecza zasłonką i zielonym blatem
i wciśnięto tam pana Ferdynanda, czyli dziadka Jamesa. Dla większości osób byłaby to praca nieprzyjemna
i męcząca, ale pan Ferdynand uwielbiał przebywać w tym zagraconym, hałaśliwym pomieszczeniu
o bladożółtych ścianach i wąskich przejściach między regałami. Kochał te wszystkie zwierzęta, każdemu nadał imię i codziennie się nim zajmował. Rozmawiał z nimi i uczył sztuczek. Bo dziadek Jamesa wcale nie szukał pierwszego lepszego nabywcy, byleby zarobić. On szukał osoby, która tak jak on poświęci się w pełni dla zwierzaka i stanie się jego przyjacielem. I gdy ktoś przychodził do sklepu, pan Ferdynand najpierw ucinał sobie z nim pogawędkę na zapleczu. Pili razem herbatę, opowiadali różne historie, a potem sprzedawca mówił klientowi o swojej pracy. Mówił o tym, że każdy zwierzak zna jakąś sztuczkę, że jest zadbany i szczęśliwy. A potem pytał: „Przyjacielu, czy mogę liczyć na to, że mój mały druh będzie u ciebie tak samo bezpieczny i szczęśliwy?”. Cierpliwie czekał na odpowiedź,
bo czasem potrzebowała ona chwili, by się uformować w głowie klienta. Często było tak, że w końcu nic nie kupował. Ale czasami zdarzało się, że odpowiedź na pytanie pana Ferdynanda brzmiała „Tak”. Wtedy jeden ze zwierzaków znajdował nowy dom. 
Pan Ferdek miał kiedyś prześliczną Fretkę. Wabiła się Tosia i miała cudowne, jasnobrązowe futerko
z szarymi paskami. Tosia zawsze siedziała grzecznie na ladzie, koło dziadka Jamesa i obserwowała wchodzących raz na jakiś czas klientów, którzy często tylko oglądali futrzaki w klatkach. Pewnego razu przyszła tam siedmioletnia dziewczynka z tatą. Tatuś pokazywał jej rybki i chomiczki, a kiedy przeszli obok lady, fretka budziła się z drzemki. Wzrok dziewczynki zatrzymał się na niej, po czym drobna rączka bardzo powoli, powędrowała ku Tosi. Fretka była wytresowana i od razu nastawiła się do głaskania. Uradowana dziewczynka pieściła fretkę przez blisko dziesięć minut, po czym jej tatuś nabył Tosię. Pan Ferdynand wiedział, że fretka trafiła w dobre ręce, choć potem bardzo mu jej brakowało. Powiedział wtedy do Jamesa: „Słuchaj James. Kiedyś spotkasz prawdziwego przyjaciela. Będziesz się z nim bardzo długo bawił
i odkryjecie mnóstwo wspólnych cech. Ale później będziesz musiał zdecydować: chcesz się z nim rozstać
i pozwolić mu być szczęśliwym gdzieś indziej, czy też wolisz być z nim na zawsze i przeżyć smutek jego śmierci”. James pomyślał wtedy, że dziadek wybrał tą drugą odpowiedź, gdy chodziło o babcię. Było to trzy miesiące po jej śmierci i dziadek był bardzo smutny.

Teraz te wszystkie wspomnienia wróciły do Jamesa zupełnie niespodziewanie i przez chwilę nie mógł przypomnieć sobie gdzie jest. Marcelina patrzyła na niego badawczo; musiał mieć bardzo zagadkową minę. Uśmiechną się do niej i skupił na tekście z podręcznika. Pomyślał, że skoro i tak wracają razem autobusem to mogą wysiąść przystanek wcześniej i wejść po drodze do sklepu zoologicznego. Oczywiście, jeśli tylko Marcelina będzie chciała.

środa, 11 września 2013

Nowy blooooog :D

Założyłam nowego bloga! Wejdźcie i zobaczcie, o czym jest ;) mieszkaniecamarandii.blogspot.com

poniedziałek, 9 września 2013

Nowy wygląd

Hejoo : ) Zmieniłam wygląd bloga (muszę napisać, bo na pewno nikt nie zauważył :P) na taki bardziej "tajemniczy". Chciałam utworzyć klimat, ale też znudził mi się stary wygląd. Zapraszam do wypowiadania się o nowym wyglądzie - w komentarzach pod tym postem, ale równie dobrze możecie pisać w zakładce "wasze zdanie", bo w sumie trochę tam pusto ;) Coś mnie choroba dopada, zresztą nie tylko mnie, jak zauważyłam ;/ Pozdrawiam i trzymajcie się ciepło, bo jesień idzie (nieeeeeee! ;d). Papa!

poniedziałek, 2 września 2013

Opowieść o pewnej dziewczynie kochającej noc

Taaak, nowe opowiadanie. Bo miałam wenę i pomysł, nie mogłam tego zmarnować! ;d Mam nadzieję, że mi wybaczycie... Czy będzie ciąg dalszy? W sumie... Czemu nie? ;P Nie dzielę jeszcze na rozdziały, bo nie wiem jak długie wyjdzie.

- Marcelina Derticco będzie od dziś waszą nową koleżanką. Bądźcie dla niej mili.
- To się wymawia „Marselina Dertikko”, proszę pani – poprawiła nauczycielkę dziewczyna, po czym zajęła miejsce w przedostatniej ławce i wyciągnęła zeszyty.
- Ach, dobrze – pani Oliviera odłożyła dziennik na bok i przeszła do lekcji. – A więc kto mi przypomni nasz ostatni temat?
Wzrok wszystkich z Marceliny  przeniósł się na nauczycielkę. Tylko James wciąż przyglądał się nowej koleżance, lecz gdy ta odwróciła się w jego stronę, wsadził nos w książkę. Ta dziewczyna była… nietypowa. Nie nosiła jaskrawych, kolorowych, modnych ciuchów, tylko zwykłą czarną bluzkę z długim rękawem. Ciemne dżinsy rurki, zielone trampki, a w kasztanowych falowanych włosach mnóstwo sznurków i koralików. Ciemna karnacja kontrastowała z biało - niebieskimi oczami. Miała płaskie usta oraz lekko garbaty, drobny nos. Przeciętna uroda. Do jej ciemnego plecaka było przyszyte mnóstwo maleńkich koralików układających się w kształt gwiazd  i planet. „Ciekawe, czy sama je przyszywała…” – zdążył jeszcze pomyśleć, po czym nauczycielka wzięła go do odpowiedzi.
Na długiej przerwie Marcelina stała sama, gryząc kanapkę i wyglądając przez okno. Kilka metrów dalej reszta dziewczyn z klasy zbiła się w gromadkę i chichocząc spoglądała w jej stronę. Co chwilę któraś rzucała kilka słów, po czym wszystkie wybuchały śmiechem. Marcelina niewiele sobie z tego robiła, wyglądała jakby w ogóle ich nie widziała. Jakby to nie ona była obiektem kpin.
- Nie widzisz, że się z ciebie śmieją? – James wreszcie nie wytrzymał i podszedł do dziewczyny.
- Kto? – Marcelina odwróciła się w jego stronę z wyrazem zdziwienia na twarzy.
- One – chłopak wskazał na chichoczącą grupkę dziewczyn.
- Nie mają się z czego śmiać – z uśmiechem wzruszyła ramionami. – Więc czemu miałabym się przejmować?
Jamesa zatkało. Nigdy by w ten sposób o tym nie pomyślał.
- A poza tym – zniżyła głos do szeptu – im bardzie się przejmujesz, tym większą satysfakcję im dajesz. Gdzie mieszkasz? – spytała już swobodnym tonem.
- O tam – chłopak wskazał blokowisko, które było widać przez szkolne okno. Daleko na wzgórzu majaczyły szare budynki.
- Co myślisz o tym miejscu? Podoba ci się?
- Wszędzie tylko szare bloki, hałas i spaliny. Nie ma miejsca, gdzie można by na chwilę usiąść i nie słyszeć nieustannego gwaru – pokręcił głową. – Nie ma prawie żadnych latarni! No i mieszkania są małe. A ty, gdzie mieszkasz?
- W niesamowitym miejscu. Wszędzie mnóstwo ludzi, każdy tak zajęty swoimi sprawami że mogę go bez przeszkód obserwować i rozmyślać dokąd się spieszy. W moim małym pokoju mogę odciąć się od świata i posiedzieć  w ciszy ze świadomością, że na zewnątrz jest głośno, jakbym żyła w innej rzeczywistości. Nocą z łatwością obserwuję gwiazdy, bo latarnie przy mojej ulicy nie świecą i wyraźnie wszystko widać. A w świetle księżyca bloki wyglądają jak srebrne budowle świecące własnym światłem… - rozmarzyła się Marcelina.
- To niesamowite! –szepnął James. – A gdzie to jest?

- Mieszkam na tym samym osiedlu co ty – odparła z niewinnym uśmiechem i poszła w stronę klasy, bo właśnie zadzwonił dzwonek.

niedziela, 1 września 2013

Muszę się tym z kimś podzielić.

Wszyscy tak narzekają na pierwszy dzień szkoły. A przecież jutro tylko rozpoczęcie, ciężko to będzie pojutrze : P Dobranoc.

Wywiadzik ;)

Pochwalę się, że udzieliłam wywiadu. (cośśka, zjedz snikersa, bo zaczynasz strasznie gwiazdorzyć!) 
Tutaj link: klikaj-tu-by-przeczytać
A tutaj wkleję wywiad, cobyście się dowiedzieli tego i owego o mnie:   ;P

Shina: Dobra, to możemy zaczynać wywiad ? (uśmiecha się)
Cośśka: Spoko. ; )
Shina: Co podkusiło cię do tego, by stworzyć bloga, by zacząć pisać ?
Cośśka: Najpierw miałam bloga o wszystkim, z takimi pomysłami na nudę. Bo moja starsza siostra też kiedyś miała bloga i nie chciałam być gorsza. :) Ale potem pojawiało się tam coraz więcej opowiadań, które wymyślałam i postanowiłam to jakoś uporządkować.  Zawsze miałam masę pomysłów na pisanie. :3
Shina: Ciekawe, ciekawe (notuje coś). A dlaczego taka, a nie inna nazwa bloga ?
Cośśka: To jest nazwa mojego pierwszego opowiadania. Jest ono o dziewczynie która trafia do krainy smoków. Nie miałam żadnego pomysłu na nazwę krainy, więc spytałam siostry jak by ją nazwała. Ona od razu mówi, że "lithindur". Ja pytam czemu i czy to coś znaczy. A ona mówi, że nic nie znaczy. Stwierdziłam że fajnie brzmi i zostało :3 No i wiesz jak to jest z nazwą bloga - ciężko znaleźć taką, która nie jest już zajęta. A że nie ma takiego słowa jak "lithindur" to była wolna (uśmiecha się).
Shina: Ooo, tak. Ja też wiem, jak trudno jest znaleźć fajną i dostępną nazwę dla bloga. A powiedz, do jakiej kategorii zalicza się większość twoich opowiadań ?
Cośśka:  Fantastyka.Lubię kreować światy, w których sama chciałabym żyć. No i wtedy opowiadanie jest ciekawsze (puszcza oczko).
Shina: Ja, osobiście uwielbiam opowiadania fantastyczne. A powiedz mi jeszcze, czy za każdym razem, gdy piszesz rozdział, zanim go opublikujesz pytasz się kogoś jaka jest jego opinia na temat niego ? (bawi się długopisem w ręce)
Cośśka: Nie. Zawsze piszę, potem sprawdzam błędy i od razu wstawiam na bloga. Jakoś nigdy nie pomyślałam, żeby najpierw zasięgnąć czyjejś rady ; P Mi się podoba, jeżeli komuś innemu nie, to trudno (śmiech).
Shina: Też bym tak chciała. Ja to zawsze przejmuję się opinią innych... Może powiesz ile już piszesz ? (uśmiecha się ciepło)
Cośśka: Pierwsze opowiadanie (jeszcze na papierze, w formie małej książeczki z moimi ilustracjami ) napisałam w wieku może 8 lat. Bloga założyłam mając lat 10, później wielokrotnie zmieniałam adres. Zresztą na moim blogu znajduje się o tym informacja: "Blog najpierw miał adres lithindur.mylog.pl, znajdowało się tam tylko moje pierwsze opowiadanie. Później założyłam blog gosiaplus.mylog.pl, mając zamiar zamieszczać tam głównie pomysły na nudę, ale coś dużo opowiadań się tam wpychało. Żeby je uporządkować przeniosłam się na adres gosiaopowiada.mylog.pl, gdzie świętowałam dwa lata od założenia pierwszego bloga."
A potem przeniosłam się na blogspota, bo jest na nim dużo opcji.
Shina: To ja poleciłam ci blogspot, ale cicho (szepta, a za chwilę śmieje się). Odejdźmy na chwilę od tematu bloga. Jakie są twoje zainteresowania ?
Cośśka: Uprawiam wspinaczkę skałkową od ponad dwóch lat. Lubię śpiewać i (jak już wiadomo ; P) pisać opowiadania. Chciałabym też nauczyć się grać na gitarze i rysować - to plany na ten rok szkolny - ale nie wiem czy mi się uda ; )
Shina: Ciekawe zajęcia. Ja to bym się bała wspinać, tym bardziej, że mam lęk wysokości. A co, do grania na gitarze i rysowania - będę trzymać za ciebie kciuki ! Jakich gatunków muzyki słuchasz ?
Cośśka: Różnie. Co mi w ucho wpadnie. Lubię muzykę spokojną, wprowadzającą w nastrój, ale też pobudzającą do działania (przy wspinaczce się przydaje). Kocham Enej'a, stare kawałki Ewy Farnej, ale uwielbiam też soundtrack z filmu "Piraci z Karaibów" <3
Shina: Hmm... Masz pomysł na zaczęcie jakiegoś nowego opowiadania, czy raczej, na razie pozostaniesz przy tych ?
Cośśka: Pomysłów mam aż w nadmiarze ;3 Ale staram się kontynuować te opowiadania, które już zaczęłam. Ponieważ tak jak większość "pisarzy amatorów" mam ten problem, że najchętniej napisałabym miliard opowiadań na które mam pomysły, ale wtedy żadnego bym nie skończyła. I tak niedawno złamałam moją żelazną zasadę zaczynając pisać kolejne opowiadanie, które chyba okaże się być tym pierwszym bez elementów fantastycznych. Mówię tu o opowiadaniu "Od luksusu do biedy", gdzie i tak na razie jest tylko jeden rozdział, ale czytelniczka mojego bloga (ona wie, że to o nią chodzi ) już mnie męczy o kolejne bo zdradziłam jej zarys fabuły. Ale odeszłam od tematu ; p
Shina: Oj tam, nic się nie stało, że zeszłaś trochę z tematu. Ja już będę kończyć. ^ ^ Może cukierka ? (śmieje się)
Cośśka: Bardzo chętnie :3
Shina: (Podaje jej cukierka). Proszę. Miło było mi z tobą współpracować. Dziękuję (wyciąga rękę).
Cośśka: (Bierze cukierka i zaczyna ciamkać) Dziękuję za wywiad i za cukierka (podaje rękę).
Nom. Wywiad zakończony sukcesem, bo dostałam cukierka =^.^= Pozdrawiam :)

sobota, 31 sierpnia 2013

"Appie" rozdział 7 cz.2

Żeby nie było że się lenię :P Część druga potem, na razie dodaję bo długo nic nie było. I jeszcze nie zdążyłam sprawdzić, więc mogą być błędy.
EDIT: poprawka, jest to część druga rozdziału siódmego, a nie część pierwsza ósmego ;)

Dziewczyny rozstały się. Appie i Lisa zostały na plaży, a Charlott ruszyła w stronę domu. Musiała uporządkować myśli.
Jak to możliwe, że ktoś, kto jeszcze wczoraj był przy tobie, rozmawiał z tobą, śmiał się… Dziś jest już…  - nie, te słowa nie przeszłyby Charlott przez gardło.  – Dziś już go nie ma?
Miliardy myśli krążyły w jej głowie, a ona walczyła ze sobą, żeby się nie rozpłakać.  Ona była twarda, nie może się poddać.
Usiadła na przystanku. To był  t e n  przystanek. Tutaj rozmawiali. Tutaj dał jej wisiorek… - odruchowo sięgnęła do naszyjnika, który miała na szyi. Gdy go dotknęła, poczuła natłok wspomnień: Michael na obozie, gdzie się poznali, Michael machający jej z autobusu, Michael podający jej flamaster, by się podpisała na jego plecaku, aż wreszcie – przeleciał ją zimny dreszcz – przerażona mina Michaela, gdy tir był naprzeciwko autobusu, na chwilę przed wypadkiem.
Puściła naszyjnik i złapała haust powietrza. Co to było?!  Ciężko wytłumaczyć… Jakby ktoś wszedł do jej głowy i wyciągnął na wierzch wszystko, co się wiązało z Michaelem.  Wstała i nie oglądając się za siebie zaczęła biec, byle dalej od przystanku. Gdy już pokonała połowę drogi dzielącej przystanek od domu zatrzymała się. Po policzkach płynęły jej łzy. Nie powstrzymywała ich. Niech płyną. Może z nimi odpłynie też ból i uczucie straty…

***
Siedziała w lesie na jakimś pniu. Łzy już wyschły. Minęło może pół godziny, może półtorej. Nie myślała o tym. Trzymała przed sobą szkicownik i jak w transie odtwarzała z pamięci twarz Michaela. Każdy najdrobniejszy szczegół, najmniejszy pieprzyk i delikatnie uniesiony kącik ust, gdy na nią patrzył. Utrwaliła go na papierze, bo bała się, że jego obraz wkrótce zatrze się w jej głowie.
Obok niej stały glany. Bosymi stopami dotykała wilgotnej od rosy trawy. To przynosiło ukojenie.
Gdyby jej umysł nie był wypełniony rozpaczą, na pewno zachwyciłaby się tym miejscem. Wyglądało jak żywcem wyjęte z bajki: w delikatnej trawie przetykanej mchem błyszczała niczym diamenty rosa. Ze zwalonych pni wychylały swe kapelusze maleńkie grzybki wszelkich gatunków. Gdzieniegdzie można było dostrzec też drobne kwiatki lub wystające korzenie drzew. Ale prawdziwie baśniowy wygląd las zawdzięczał słońcu, którego delikatne promyki przebijały się przez cienkie listki tworząc nastój tajemniczości nieodkrytych przez człowieka zakątków.  Drzewa wyglądały jakby miały ze sto lat, a każda dziupla, każda norka i każda jamka zdawała się być opuszczona. Jedynym dźwiękiem, jaki tu docierał, był cichy, jakby nieśmiały świergot ptaków. Nawet one nie chciały zakłócać wrażenia absolutnej samotności.
Wreszcie dziewczyna skończyła, ale zamiast obejrzeć dokładnie swoje dzieło szybko zamknęła zeszyt i wrzuciła go do torby. Nie chciała na razie go oglądać. Nie była gotowa.
Zarzuciła na ramię torbę, chwyciła glany i ruszyła boso w głąb lasu. Już po chwili usłyszała szmer strumyka, a po dłuższej wędrówce napotkała sporą skarpę i wodospad. Woda wpływała do niewielkiego jeziorka otoczonego kolorowymi kamykami różnej wielkości i kształtu. Charlott dostrzegła na dnie stare, porośnięte zielonkawym nalotem gałęzie i kamienne „płyty”. Udało jej się dostrzec kilka małych rybek, beztrosko krążących tuż przy wodospadzie. Po drugiej stronie jeziorko znów zmieniało się w strumyk.
Dzień był upalny, a czysta woda kusiła ochłodą. Dziewczyna przez chwilę się wahała, po czym rozebrała się i zanurzyła w zimnej wodzie. Rybki łaskotały ją w obolałe po noszeniu glanów stopy.

Po raz pierwszy od wczoraj poczuła spokój i ukojenie. Mogła swobodnie dać się unieść wodzie, nie myśląc o niczym.

wtorek, 30 lipca 2013

Smocze opowiadanie

Jest to jakiś czas temu zapowiadane opowiadanie z mojego konta na stronie smoki.nightwood.net, które miałam dodać dawno, dawno, dawno, dawno, dawno... temu ; P Nie mam pomysłu na tytuł, jeśli Wam jakiś przyszedł do głowy piszcie w komentarzach ^^


Wyszłam jak co dzień rano z mej niewielkiej, skromnej chatki. Las był o tej porze dnia cudowny! Wszystkie ptaki rozpoczęły już swój koncert, przysiadły na wilgotnych od rosy gałązkach i wysilały małe gardziołka, by wydobyć z nich jak najpiękniejszą melodię. Zabrałam ze sobą trochę świeżego mięsa, ziaren, miodu, liści, chleba i innych smoczych przysmaków i udałam się na znaną mi i moim smokom polanę. Selindiana, Ergor, Mery i Fimelia (niegdyś Lila, Finia i Mejli) pojawili się niedługo po moim przybyciu. Każde z nich niosło w szponach okazałe łupy:  srebro, cenne zioła, krew bogów, wosk, hieroglify…  Obejrzałam znaleziska, gratulując każdej z bestii zdobyczy, po czym smoki ustawiły się przede mną w kolejce czekając na jedzenie. Gdy każdy dostał swoją porcję rozbrykane towarzystwo ruszyło za mną, pomagając mi nieść rzeczy do chatki. Gdy dotarliśmy na miejsce Mery wpadła pierwsza do środka. „Smoczyca czasu zawsze wygra każdy wyścig” – pomyślałam z uśmiechem przyglądając się pozostałym bestiom zmęczonym długim biegiem.
Ogień w kominku trzaskał wesoło wypełniając pomieszczenie ciepłym blaskiem. Jak co wieczór siedziałam w fotelu opowiadając moim Chowańcom najróżniejsze historie o Nightwood – od prawdziwych, aż po te zupełnie zmyślone. Wszystkie bestie już powoli przysypiały. Selindiana grzała się tuż przy płomieniach (w  końcu to smok magmy, kocha ciepło), Ergor wylegiwał się na kanapie, Fimelia zajęła cały dywan, a Mery potulnie zwinęła się pod moimi nogami, ogrzewając moje stopy.
Nagle tę sielankę przerwało nagłe, głośne pukanie do drzwi. Poderwałam się wystraszona, potknęłam o Mery i runęłam jak długa prosto na Fimelję. Na szczęście nikomu nic się nie stało, poza Mery, która narzekała przez kolejne dwa dni na odcisk na ogonie od mojej pięty. Podniosłam się z ziemi (a właściwie z Fimejli) i z resztką gracji jaka mi jeszcze została podeszłam do drzwi, zastanawiając się kto to może być. Było już bardzo późno, księżyc świecił jasno, a gwiazdy migotały na atramentowym niebie, niby cekiny na czarnym materiale. Ciemność sprawiła, że nie od razu rozpoznałam postać w kapturze, która stała przede mną trzymając pod pachami dwa kuliste przedmioty. Ale już po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do nikłego światła księżyca i dostrzegłam Starca, który dawno, dawno temu podarował mi moje pierwsze smoki.
- Mam dla ciebie ogromnie ważną informację… -szepnął, a jego głos brzmiał zupełnie tak samo, jak przed laty; tajemniczo, nieco ochryple, towarzyszył mu zapach stęchlizny krypt zmieszany z zapachem ksiąg.
Spojrzałam na moje cztery smoki, które patrzyły na mnie niepewnie. Posłałam im uspokajający uśmiech, po czym nieco się rozluźniły i zamknęłam drzwi.  Zostałam sam na sam z zakapturzonym starcem.
- O co chodzi? – spytałam niepewnie. Kto jak kto, ale ja nie byłam przeznaczona do heroicznych czynów czy odważnych decyzji. Fakt, w głębi duszy marzyłam, by kiedyś zostać bohaterką, ale to było bardzo „w głębi” duszy.
- Pamiętasz burzę, która miała miejsce dwie noce temu?
Skinęłam głową. Jasne, pamiętałam. Musieliśmy wszyscy przenieść się na zamek Gilfuina, moje smoki wróciły z wyprawy kilka godzin wcześniej, a ja bałam się, że wichura wyrwie moją małą chatkę z ziemi! Błyskawice przecinały niebo tak często, że było jasno jak w dzień i nawet Selindiana się bała, choć była niegdyś smokiem burzy.
- No więc ta burza – kontynuował mężczyzna – była jedną z najokropniejszych burz w historii Nightwood. Wtedy też wydarzyło się coś okropnego. W mojej chatce jest bardzo dużo smoczych jaj różnych żywiołów przeznaczonych dla przyszłych hodowców. Dwa z nich, jaja smoków elektryczności, wytoczyły się jakimś cudem ze środka i wpadły głęboko w las. A potem… o, nieszczęście! Uderzył w nie piorun!
Aż zaniemówiłam z wrażenia. Biedne, małe smoczki… Zapewne już po nich. Nigdy nie ujrzą światła dziennego, nigdy nie zobaczą cudownych drzew Nightwood, nigdy nie…
- Ale to jeszcze nie jest największa niesamowitość całej tej historii! – Starzec bezceremonialnie przerwał mi moje rozmyślania. – Albowiem smoki nie umarły. Przeszły ogromną transofmację i zmieniły się nie do poznania – uniósł dwa okrągłe przedmioty, które od początku naszej rozmowy trzymał, a które teraz, gdy oświetlił je blask księżyca okazały się dwoma smoczymi jajami. – Teraz są to Przyjaciel Grzmotu i Koleżanka błyskawicy. Oboje są zdolne do niewiarygodnych rzeczy, ale zapanowanie nad nimi –ha!  To dopiero sztuka! Gilfuin powiedział mi o tobie. O twoim dobrym sercu i delikatności. Dlatego powierzam je w twoje ręce. Strzeż ich jak oka w głowie i dobrze się nimi zaopiekuj.
- Ależ… Ja… - język plątał mi się ze zdenerwowania. – Ja nie mam miejsca w chatce na kolejne smoki! – wykrztusiłam wreszcie.
- Będziesz musiała niestety  rozstać się ze swoimi towarzyszami. Nie martw się, zabiorę ich na zamek, Gilfuin dobrze się nimi zaopiekuje.
Łzy stanęły mi w oczach. Rozstać się z nimi? To niewykonalne! „Przecież będziesz mogła ich odwiedzać i karmić…” – pocieszałam się w duchu.

- N-no dobrze – zająknęłam się. – Przyjmę je. Tylko pożegnam się z moimi smokami –szepnęłam.

------------------------------------------------------
O, jeszcze jedno! Żeby Was jeszcze bardziej zaciekawić napiszę, że (jak będę miała wenę, oczywiście) będzie ciąg dalszy! :D

niedziela, 21 lipca 2013

Od luksusu do biedy

Tytuł posta jest tytułem mojego nowego opowiadania. Opowiadanie będzie długie i rozdziały będą pojawiać się osobno (coś jak Appie). Tytuł może ulec zmianie. Na razie wstawiam rozdział pierwszy, miłego czytania ; )

Rozdział 1
Carmen przebiegła po pokładzie i wspięła się do bocianiego gniazda. Przez chwilę podziwiała piękny zachód słońca, po czym zjechała po linie z powrotem na górny pokład Czarnej Perły. Już chciała dobyć swego miecza, gdy nagle ktoś gwałtownie potrząsną jej ramię.
- Carmen! Spóźnisz się do szkoły! Wstawaj natychmiast, bo inaczej Cię nie zawiozę!
Dziewczyna jęknęła i zwlekła się z łóżka.
- Nie mam zamiaru na ciebie czekać, Carmelito Sabrino Vanesso Perte, więc  lepiej się pospiesz! – krzyczała mama z drugiego końca domu. A dom był naprawdę okazały: było w nim dziewięć sypialni, pięć łazienek, cztery salony, trzy kuchnie, piwnica i ogromny strych. – Masz dziesięć minut na znalezienie się pod samochodem!
Carmen mruknęła coś niezrozumiałego i zabrała się za rozczesywanie swoich długich, prostych włosów w kolorze kakao. A, właśnie, kakao, przypomniała sobie Carma. Srebrnym dzwonkiem przywołała lokaja i nakazała mu przygotować dla niej śniadanie z ciepłym napojem. Mężczyzna skłonił się z lekka i wyszedł z pokoju.
Po siedmiu minutach (to chyba jej nowy rekord) stanęła na podjeździe przed wspaniałym beżowym samochodem rodziny Perte z granatowym plecakiem szkolnym w jednej i zielonym modnym sweterkiem w drugiej ręce.
- No, widzę że księżniczka raczyła przyjść – mruknęła mama. – Wsiadaj.
Dziewczyna usadowiła się wygodnie z tyłu i  zapięła pas. Mama usiadła na przednim fotelu pasażera. Jak zwykle była ubrana w  ciuchy z najnowszej kolekcji, a jej włosy tworzyły wymyślną plątaninę rzemyków, drewnianych koralików i klamer w ciemnych kolorach.
- Najpierw pod szkołę – szefowa wielkiej firmy budowlanej zwróciła się do kierowcy w ciemnych okularach siedzącego koło niej. – Potem do KFC i do biura.

Mężczyzna nieznacznie skiną głową i wcisną pedał gazu.

piątek, 28 czerwca 2013

środa, 26 czerwca 2013

Tak o wszystkim i o niczym

Witam : )
 Jak zapewne zauważyliście, doszła zakładka "pomysły". Zachęcam Was do zapoznania się z jej treścią. Jeśli chodzi o postanowienia przedwakacyjne, to od razu widać, że sie z nimi nie wyrobię. Dlatego zmienię tytuł na "Plan działania", bez "na maj i czerwiec". I będę się do niego stosować, tylko dopiszę więcej pomysłów do wykonania.
W najbliższym czasie wstawię opowiadanie które pisałam na mój nowy profil na smokach nightwood (klik). Przez najbliższy tydzień możecie się spodziewać drobnych zmian na blogu, takich jak nowa zakładka czy nieco inny wygląd. Zachęcam Was do szukania ich i eksperymentowania z nimi.
Pozdrawiam i życzę miłych wakacji =^.^=

niedziela, 19 maja 2013

Plan działania na maj i czerwiec

Cześć Wam : )
Zaczęłam wprowadzać poprawki w opowiadaniu "Furtka do Meghont". Mój plan działania wygląda tak:
~ skończyć poprawki w w/w opowiadaniu i zmienić zakończenie (przedłużyć)
~ poprawki w "Liette"
~ przejrzeć "Appie" pod kątem błędów ortograficznych, interpunkcyjnych, stylistycznych, etc.
~ zaczęłam pisać kolejny rozdział "Liette" - dokończyć go i wstawić na bloga
może poprawić "Lithindur"
może napisać ciąg dalszy w/w opowiadania
Z tym wszystkim mam zamiar uwinąć się do wakacji. Trzymajcie za mnie kciuki : D
Dodałam to pod etykietami, tam też będę zaznaczać co już zrobiłam, więc będziecie mogli na bieżąco sprawdzać ja mi idzie ; ) papa

sobota, 20 kwietnia 2013

Informacyjnie...

Zmieniłam nieco wygląd bloga i postanowiłam, że na tym blogu dodawać będę tylko opowiadania. Notki o wszystkim i o niczym znajdziecie na tym blogu: klik ;)

niedziela, 24 marca 2013

Świat Snów

Kolejne opowiadanie z serii "zadanie domowe z j. polskiego, które miało być na dwie strony A4, a wyszło na 8 stron A5 O.o" W każdym razie cieszcie się i radujcie. A, no i czytajcie :D


Świat Snów
Monika szła do szkoły, znudzonym wzrokiem wpatrując się przed siebie. Kolejny dzień… Nie miała przyjaciółek w swojej klasie. Nikt jej nie lubił ze względy na jej wielkie okulary w brązowych oprawkach, aparat na zęby i niemodne ciuchy.  Zielony plecak obijał się o jaj ramiona gdy wlokła nogę za nogą, byle do przodu…
Nagle jej wzrok przykuł jakiś dziwny przedmiot leżący w trawie. Schyliła się, by go podnieść.  Był to mały, srebrny kryształ świecący na fioletowo. Pokręciła nim w dłoni, a on jakby zalśnił mocniej. Zdziwiona zacisnęła go w ręce, a on zajarzył się fioletowym blaskiem. Najwyraźniej im było cieplej, tym jaśniej świecił. Wsunęła go pod bluzkę. Jasne światło wybiło się przez ubranie. Było tak silne, że otoczyło ją delikatną poświatą. Zakręciło jej się w głowię. Przed nią pokazywały się obrazy z jej snów:  w jednym z nich leciała, w innym  jechała na jednorożcu, a w jeszcze innym patrzyła, jak z kolorowego jajka wykluwa się maleńki smok. Po chwili kryształ rozbłysnął jeszcze silniej, zmuszając ją do zamknięcia oczu. Gdy je otworzyła, oniemiała ze zdziwienia.
Stała na białej trawie, a wokół niej rosły świecące kolorowe kwiaty. Kawałek dalej zobaczyła zamek  zbudowany z takich samych kryształów, jak ten, który trzymała teraz w dłoni. Jedyną różnicą było to, że kolor światła wydobywający się z nich był zielony, a nie fioletowy. Jego wieże wyginały się w fantazyjne wzory, okna miały przeróżne kształty, a drzewa rosnące wokół niego wiły się aż do chmur. Dziewczynka postanowiła obejrzeć budynek z bliska. Gdy szła w jego kierunku zauważyła, że grawitacja jest tu jakby słabsza. Podskoczyła i uniosła się na trzy metry w górę, a potem powoli opadła. Ze śmiechem pokonała w ten sposób resztę odległości dzielącej ją od zamku.
Stanęła przed kryształowymi drzwiami. Nie, nie można tego nazwać drzwiami. To były prawdziwe wrota! Miały wysokość dwóch i pół metra, a w ich powierzchni wyrzeźbiono drzewa, krzewy i kwiaty. Monika niepewnie uniosła dłoń i zastukała zimny kryształ. Zamiast głuchego dźwięku, jaki słyszymy przy pukaniu, rozległa się cicha melodia, jakby ktoś grał na trójkącie. Po chwili wrota uchyliły się, a zza nich wyjrzała jedenastoletnia  dziewczynka, akurat w wieku Moniki. Miała na sobie białą, błyszczącą sukienkę, stanowczo na nią za długą. Na jej długich blond włosach spoczywał srebrny diadem, a w ręce trzymała zieloną plastikową różdżkę.
- Cześć! – powiedziała wesoło. – Wejdź do środka – dodała, jednocześnie wpuszczając ją do zamku. - Wiesz, tak rzadko miewam gości! No, ale to moja kraina, mogę sobie tu sprowadzić, co tylko zechcę. Mogę mieć jednorożca, mogę mieć smoka, mogę mieć psa, mogę mieć kaczkę, mogę… - trajkotała bez przerwy, nie dając Monice dojść do słowa.
- Gdzie właściwie jesteśmy? I kim ty jesteś? – nareszcie udało jej się dojść do głosu.
- Nie wiesz, gdzie jesteśmy? – dziewczynka spojrzała na nią zdziwiona. – Przecież to TY wymyślałaś to wszystko!
- Jak to ja? – Monika utwierdzała się powoli w przekonaniu, że nic jej już nie zdziwi.
- Dobra, to od początku… Kiedy dziecko śpi, tworzy się w jego głowie świat. Każdej nocy. Codziennie podróżuje po tym innym świecie. Ktoś może mieć tych światów tysiące, ktoś inny dwanaście, a ktoś inny tylko dwa. To zależy tylko od niego. Światy te rozwijają się według jego myśli, upodobań i tego, co zrobi tam we śnie. Jeżeli ktoś stworzy świat, ale nigdy już go nie odwiedzi… - omiotła spojrzeniem ściany pomieszczenia. – miejsce zostaje takie, jakie było. Na szczęście dałaś mi moc tworzenia różnych rzeczy. Inaczej byłabym tu bardzo samotna.
- To znaczy… że ja cię stworzyłam?
- Tak. Bardzo, bardzo dawno temu. Ale potem przestałaś odwiedzać.
- Przepraszam, ja…
- Nie winię cię za to. To nie było zależne od ciebie – spojrzała na rękę Moniki. – Hej, przeniosłaś się tu za pomocą kryształu? Super! Wiesz,  jaką on ma moc?
Dziewczyna powoli pokręcił głową. Skąd miała wiedzieć?
- Dzięki niemu możemy odwiedzić też inne światy stworzone przez ciebie, a co najlepsze – będziesz mogła mnie odwiedzać kiedy tylko zechcesz! – krzyknęła uradowana.
- To niesamowite. Pozwiedzajmy moje światy!
- Hola! Nie można tak po prostu przenieść się gdzie chcesz. Żeby nad tym zapanować trzeba mieć Księgę.
- Jak możemy ja zdobyć?
- Znajduje się w prawie każdym stworzonym przez kogoś świecie. U mnie też jest, w północnej wieży. Chodźmy.
Pobiegły przez ogromną salę jadalną z wyrzeźbionym z kryształu stołem i  kuchnię z kryształowymi blatami aż wreszcie dotarły do wykutych w krysztale stromych schodów prowadzących na wieżę. Po drodze Monika zauważyła, że jej nowa koleżanka ma bose stopy, na które założyła jedynie pończochowe skarpetki, przez co ślizgała się na każdym kroku. Ale „księżniczce” – bo tak postanowiła nazywać ja Monika - to nie przeszkadzało, przeciwnie, śmiała się za każdym razem, gdy w ostatniej chwili unikała upadku.
Po pokonaniu dokładnie dwustu schodków (Księżniczka liczyła je na głos) znalazły się w okrągłym pomieszczeniu o średnicy około czterech metrów. Na samym środku stał wysoki stolik, a na nim położono grubą księgę w zielonej oprawie. Dziewczynki podeszły do niej i otworzyły na pierwszej stronie, gdzie ozdobnym pismem wykaligrafowany był napis „Księga snów”.  Księżniczka przerzuciła kilka stron wypełnionych rysunkami i znalazła interesujący ją obrazek, z dopiskiem „Kraina Myśliciela”. Koleżanki dotknęły ilustracji i Monika znowu ujrzała oślepiające światło, tym razem zielone.
Po chwili znalazły się w średniowiecznym mieście. Wokół przewijało się mnóstwo ludzi. Wzdłuż żwirowej drogi, na której stały , wznosiły się jednopiętrowe drewniane domki o kamiennych dachach i kolorowych kominach. Księżniczka pociągnęła Monikę w stronę jednego z budynków i zastukała w drzwi. Otworzył im starszy pan z siwą brodą o miłych rysach twarzy.
- Dzień dobry, panie Myślicielu!
- Och, Księżniczka, jak miło cię widzieć. Przyprowadziłaś stwórcę? – ze zdziwieniem spojrzał na dziewczynki. – Czego oczekujecie ode mnie?
- Ty znasz się najlepiej na światach snów. Czy znasz sposób, by ona – wskazała na Monikę – mogła przenosić się tu kiedy zechce, a nie musiała taszczyć Księgi?
- Tak… chyba tak – wyjął z kieszeni kryształ taki sam jak kryształ Moniki. Ten jednak świecił wszystkimi barwami, jakie dziewczynka znała. – Proszę, to dla Ciebie. Od teraz możesz bez problemu podróżować miedzy światami. Wystarczy, że pomyślisz o miejscu, w które chcesz się przenieść i odpowiednio ogrzejesz kryształ.
- Bardzo dziękujemy! – odpowiedziały chórem dziewczynki.
Z pomocą kryształu przeniosły się z powrotem do zamku, a tam pożegnały. Monika pomyślała o swoim domu i ścisnęła mocno kryształ. Zdążyła już nieco przywyknąć do światła pojawiającego się przy teleportacji.
Stanęła na zielonej trawie i rozejrzała się. Wyglądało na to, że nie minęła nawet minuta. Dziewczynka uśmiechnęła się i ruszyła w stronę szkoły, chowając kryształ do kieszeni.

środa, 6 marca 2013

"Appie" Rozdział 7 cz.1


Rozdział 7 cz.1
Wypadek


Appie siedziała przy stole powoli żując śniadanie. Musiała zadowolić się tym co było, czyli kanapką z szynką. Gdyby mama tu była, na pewno urządziłaby im prawdziwą ucztę. Tak, ale mama znowu pojechała do miasta szukać pracy.
Dziewczyna skierowała wzrok w stronę sypialni rodziców. Tata jeszcze spał. Nie obchodziło go to, że miał odprowadzić Koe’go, który siedział teraz razem z Appie przy stole, do przedszkola. Więc dziewczyna musiała to zrobić sama. Przełknęła ostatni kęs kanapki i położyła naczynia w zlewie.
- Zbieraj się Koe, idziemy – rzuciła do brata, zakładając torbę na ramię.
- A tata nie idzie? – spytał zdziwiony malec.
- Jak widać, nie – wbiła wściekłe spojrzenie w drzwi , za którymi smaczni chrapał ojciec .

***

- Hej – Lisa zauważyła wchodzącą do szkoły Appie.
- Hej… - dziewczyna była zbyt zajęta rozmyślaniem o  rodzicach, by prowadzić rozmowę.
- Co jest? Coś się stało? – przyjaciółka od razu wiedziała, że coś jest nie tak.
- Nie ważne – Appie machnęła ręką. – Po szkole ci opowiem, na razie muszę jeszcze trochę o tym pomyśleć.
- Skoro tak wolisz… Widziałaś tą Charlott?
- Taaa, dziwna jest, co nie?
- Chodziło mi o coś innego… Pamiętasz to uczucie, jak się spotkałyśmy i czułyśmy swoją energię? Od niej wyczuwam coś podobnego, tylko jest bardzo słabe. Myślisz, że ona…  
Nie dokończyła jednak, bo właśnie przeszła koło niej Charlotta, popychając ją na ścianę. Bąknęła coś niezrozumiałego, co pewnie miało być przeprosinami i poszła pod klasę.
- Serio sądzisz, że ona mogłaby być jedną z nas? –prychnęła Appie.
Lisa otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale jej głos zagłuszył dzwonek na lekcje.
- Później ci powiem – odparła tylko i ruszyła pod salę.

Na lekcji Charlott nie słuchała. Patrzyła się tępo w okno i nic nie mówiła. Nauczycielka na szczęście była zbyt zajęta mówieniem, by zwracać uwagę na uczniów – w końcu to pani Lemus, ona już taka jest. Gdyby tylko ktoś wiedział, co przeżywa dziewczyna…

- Co z nią jest nie tak? Włóczy się jak jakieś zombie, czy coś. Wczoraj była pewna siebie, ona stawiała zasady. Dzisiaj… Tak, określenie zombie pasuje najlepiej – Appie patrzyła badawczym wzrokiem na Charlott.
- Ja chyba wiem… Ona jest smutna – Appie spojrzała ze zdumieniem na Lisę. – Tak okazuje smutek – nie pokazując go nikomu. Wygląda na zajętą samą sobą, ale chyba coś straciła. Coś bardzo ważnego.
- Sama się tego domyśliłaś?
- Trochę tak, a trochę skorzystałam z mocy wyczuwania emocji – uśmiechnęła się.
- To jak mamy do niej zagadać, żeby nie przywaliła nam pięścią w nos?
Zamiast odpowiadać Lisa podeszła do Charlott i delikatnie położyła jej dłoń na ramieniu. Normalnie Charlotta od razu wykręciłaby jej nadgarstek i spytała, po co jej dotknęła, ale dziś tylko spojrzała na nią obojętnym wzrokiem.
- Czego chcesz? – spytała, starając się, by jej głos nie wyrażał uczuć.
- Wagarowałaś kiedyś?
Zupełnie zbita z tropu Charlott spojrzą na nią zdziwiona, po czym kiwnęła głową.
- Dobra, to kolejny raz nie zaszkodzi. Chodź  Appie.
Charlotta nie miała pojęcia, czemu się na to zgodziła, ale biegła teraz z dziewczynami na plażę przez las. Gdy już znalazły się na piasku, Lisa pociągnęła ja w dół.
- Opowiadaj – powiedziała tylko, siadając naprzeciwko niej.
Charlott nigdy nie miała przyjaciółki. Nigdy nikomu nie mówiła o swoich uczuciach i nigdy ich nie okazywała. Ale teraz nie potrafiła odmówić. Drżącym głosem zaczęła się zwierzać:
- Mój jedyny przyjaciel codziennie jeździ tędy autobusem do domu i do szkoły. Do szkoły jedzie jednym, a z powrotem przesiada się na przystanku niedaleko, więc spotykamy się po szkole i gadamy. Czasami patrzę też, jak jedzie do szkoły, ale wtedy możemy tylko sobie pomachać. On… on… - zająknęła się, nie mogąc wydusić słowa. – On jechał dzisiaj rano tym autobusem. Poszłam zobaczyć się z nim na ten przystanek. T… t… tylk… ko… Tylko ten autobus… Z naprzeciwka jechał tir i kierowca się z kimś zagadał… I oni się zderzyli. Autobus i tir. Michael zawsze siada z samego przodu… Zadzwoniłam po pomoc i gdy przyjechali, spytałam się, czy on żyje. Poszli do autobusu i powiedzieli mi… że… że… że... nie – ostatnie słowo powiedziała szeptem. Po raz pierwszy od wielu lat łzy popłynęły po jej policzkach. Zorientowała się właśnie, że bezwiednie ściska w ręce srebrny wisiorek z glanem.
Appie siedziała oniemiała i gapiła się na Charlott. Nie miała pojęcia, że ona przeżyła coś takiego…
Lisa natomiast podeszła do niej i objęła ją ramieniem.
- No już… Posłuchaj. Wstała i pociągnęła Charlottę w górę. - Nie będzie lepiej. Ale nie możesz się aż tak zmienić! Każdy taki wypadek powoduje straty. Ale przez te straty powinniśmy stawać się silniejsi, a nie słabsi. Nie myśl o tym, co było, a o tym, co będzie. Michael na pewno chciałby, żebyś była silna. Michael podziwiał cię właśnie za tą siłę, za to, że potrafiłaś tłumić emocje. Chcesz się zmienić ze świadomością, że on byłby zawiedziony? Chyba lepiej to przetrwać i wiedzieć, że byłby z ciebie dumny.
Appie zatkało. Słowa Lisy wywołały u Charlott piorunujący skutek. Wyprostowała się, otarła oczy i przybrała ten sam wyraz twarzy, co wczoraj – wyraz wyższości i niczym nie skażonej dumy. Tak, to była Charlotta, jaką znały.
- Dziękuję – powiedziała Charlott, patrząc Lisie prosto w oczy. 

piątek, 1 marca 2013

"Appie" rozdział 6 cz.2


„Nareszcie koniec lekcji” – pomyślała Charlott. Szkoła mocno działała jej na nerwy. Była silna i miała mocny charakter, więc gdy była wściekła potrafiła nieźle przyłożyć. „Teraz na przystanek, a później do domu – czyli jak zwykle”. Do domu nigdy nie wracała autobusem, mimo że dostawała pieniądze na bilety. Po prostu nie lubiła tłoku panującego w pojeździe. W sumie niezła sumka się już uzbierała…  Na przystanek przychodziła tylko żeby zobaczyć się z Michaelem.
Michael był od niej dwa lata starszy. Poznała go na koloniach rok temu. Świetnie się dogadywali. To on tak ją zmienił – zaczęła nosić glany i codziennie ćwiczyła, dzięki czemu była teraz tak silna. Nauczył ją pływać i rozpalać ogień. A na koniec kolonii dał jej prezent - jej pierwszy scyzoryk. Dziewczyna bardzo lubiła Michaela. Ale żeby nie było nieporozumień – nie w ten sposób.  Był je dobrym przyjacielem.
Po obozie się rozstali. Ale gdy po pół roku dziewczyna przeprowadziła się do nowego miasta, odkryła, że Michael wraca tędy do domu. A konkretnie przesiada się z jednego autobusu do drugiego, jadącego piętnaście minut później. Zawsze mieli trochę czasu, żeby porozmawiać.
Charlott usiadła na ławce koło tabliczki z rozkładem jazdy. Jej przyjaciel będzie tu dopiero za dwadzieścia minut, więc może teraz spokojnie porysować. Wyciągnęła swój kołonotatnik i strzepnęła z niego resztki szkolnego drugiego śniadania. Obok na ławce położyła swój ukochany zestaw ołówków, który dostała w wieku dziewięciu lat na gwiazdkę od mamy. Wzięła do ręki najkrótszy ołówek i dała się ponieść.
Ku swemu zdziwieniu zamiast rysować silną postać pokonującą kogoś lub coś, jak to zwykle robiła, gdy była wściekła, narysowała coś zupełnie innego. Rysunek zaczynał się w samym rogu kartki niewielką szarą plamką. Później rozrastał się coraz bardziej, zostawiając na środku niewielkie białe pole. Gdy ciemność pokryła wszystko poza tą białą plamą na środku, rysik skierował się prosto na niezarysowaną część kartki. Uderzał teraz niesamowicie szybko w kartkę, tworząc mnóstwo małych kropek. Na koniec dorysował pień.
„Drzewo?” – pomyślała. – „Czemu? Coś mną pokierowało, ale nie jestem pewna co…”
Jak zawsze po zakończeniu szkicu emocje jakby z niej wyparowały. Lubiła ten sposób pozbywania się ich. Był przyjemny. 
Spojrzała na zegarek. Michael będzie tu lada chwila. Wrzuciła kołonotatnik i ołówki do torby i wbiła wzrok w odległy kraniec drogi. Już po niecałej minucie pojawił się tam czerwony autobus numer pięćdziesiąt dwa. Zatrzymał się na przystanku i ze środka wyszło kilka osób.
-Cześć! – powiedziała Charlott podchodząc do Michaela.
- Cześć – uśmiechnął się chłopak. – Dawno cię nie widziałem. Chyba tylko dzięki temu, że znów cię zobaczę cieszyłem się z końca wakacji.
Chłopak o pół głowy przewyższał Charlottę, miał krótkie, zmierzwione, brązowe włosy i ciemne oczy. Ubrany był w białą koszulę w brązową kratę i ciemnobrązowe szorty. Na plecach niósł szary plecak wysmarowany markerami – podpisali się tam wszyscy jego znajomi. Tylko Charlotty nigdy o to nie prosił, ale dziewczyna nie zwracała na to uwagi.
- Stęskniłam się za tobą – powiedziała, siadając  na ławce.
- Ja też – odparł. – Nawet mam coś dla ciebie.
- Serio? Ja też mam coś dla ciebie.
Oboje zaczęli szperać w torbach. Już po chwili każde z nich trzymało coś za plecami.
- Kto najpierw?
- Kobiety mają pierwszeństwo – wcisnął prezent dla Charlott pod plecak.
- No dobrze. Ja w tym roku nigdzie nie wyjeżdżałam, ale udało mi się wyrwać z domu i poszłam do miasta. To ci się przyda do twojej gitary elektrycznej, o której mi opowiadałeś przed wakacjami. – to mówiąc, dziewczyna podała mu fioletową kostkę do gry na gitarze.
- Wielkie dzięki! Nie spodziewałem się takiego prezentu. Ja nie mam dla ciebie niczego wyjątkowego…
- No weź, przestań się ze mną droczyć i daj mi już ten prezent.
- Dobra, dobra – Michael wyciągnął spod plecaka niewielkie białe pudełko i położył przed Charlott.
Dziewczyna wzięła je do rąk i otworzyła.
- Jej… - wyszeptała, biorąc do rąk srebrny łańcuszek, na którym wisiał zrobiony z metalu glan wielkości  jej paznokcia. – Naprawdę, nie musiałeś…
- Jesteś dla mnie bardzo ważną osobą. Codziennie po szkole, w podłym nastroju wracam sam do domu i zawsze na przystanku widzę ciebie – nie ważne czy leje, czy sypie śnieg, czy jest upał, ty zawsze tam jesteś. Bardzo chcę ci za to podziękować  – Charlott czuła, ze się rumieni. – A, jeszcze jedno. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale wszyscy moi znajomi podpisali się na moim plecaku, a ty nie. Czy uczynisz mi tą przysługę i podpiszesz się? – spytał, wyciągając w jej stronę rękę, w której ściskał zielony marker. Wszystkie podpisy złożone były właśnie zielonym kolorem.
- Oczywiście, ale pozwól, że użyję swojego markera.
Już po chwili, wśród mnóstwa zielonych liter, znalazło się te osiem czerwonych: Charlott. I dopisek: „Zawsze będę o Tobie pamiętać”
Autobus odjechał, zabierając ze sobą jej przyjaciela, a ona udała się w kierunku domu. Nie uśmiechała się – to nie było w jej zwyczaju, chyba, że ktoś bliski był koło niej – ale to nie oznaczało, że się nie cieszy. W środku wręcz skakała z radości. Choć niechętnie, musiała przyznać jedno - chyba powoli zaczynał jej się podobać...

czwartek, 28 lutego 2013

O blogu

Czyli podstawowe informacje :) 
Blog założony został dnia 21.02.2013r
Oficjalne otwarcie nastąpiło 27.02.2013r
Nazwę wymyśliła moja siostra, jest to także tytuł mojego pierwszego 
opublikowanego w internecie opowiadania. Dzięki, Magda! :)
Czemu ta nazwa? Bo wszystkie inne były już zajęte x)
Blog najpierw miał adres lithindur.mylog.pl, znajdowało się tam tylko moje pierwsze opowiadanie. Później założyłam blog gosiaplus.mylog.pl, mając zamiar zamieszczać tam głównie pomysły na nudę, ale coś dużo opowiadań się tam wpychało. Żeby je uporządkować przeniosłam się na adres gosiaopowiada.mylog.pl, gdzie świętowałam dwa lata od założenia pierwszego bloga. Na koniec(?) dotarły do mnie informacje o wielu funkcjach blogspota i przeniosłam się pod ten właśnie adres.

W mej główce zrodził się pomysł na:
Opowiadanie o czterech siostrach dysponujących magiczną mocą, 
więcej szczegółów wkrótce...

Obecnie piszę: 
"Appie", "Liette", "Furtka do Meghont 2"

Poprawki będę wprowadzać w:
"Lithindur", "Furtka do Meghont"

Zakończyłam prace nad:
...

Na razie to chyba wszystko. Jak o czymś zapomniałam to piszcie w komentarzach. Pozdrawiam :)

środa, 27 lutego 2013

Oficjalne otwarcie bloga! :D


Tam taram tam tam! 
Po oficjalnym przecięciu wstęgi blog jest już otwarty! :D 
 Co nie znaczy, że nie będę tu dodawać nowych opcji 
i zmieniać różnych rzeczy. 
Wszystkie opowiadania zostały przeniesione z tamtego adresu na ten. 
Zapraszam do czytania i komentowania :)

"Furtka do Meghont 2" rozdział 3



Rozdział 3
Klasa piąta

„Jak zwykle, nie mogło być Mel, tylko Melania…” – Myślała zdenerwowana Mella. Jej pełne imię wypowiedziane przez dyrektorkę raziło ją w uszy. – „Teraz wszyscy zapamiętają mnie jako Melanię…”
Wchodziła właśnie do klasy wraz z resztą uczniów.
Wychowawczyni, pani Melisa Radess usiadła przy biurku, a przed nią reszta klasy zajęła miejsca. Mel usiadła wraz z Anką, jej najlepszą przyjaciółką.
- Witajcie! – odezwała się uśmiechnięta nauczycielka. Była to młoda kobieta, miała długie, jasne włosy i błękitną sukienkę. – Mam na imię Melisa Radess i będę w tym roku waszą wychowawczynią. Nie znam was dobrze, więc myślę, że najpierw się przedstawimy, każdy powie kilka zdań o sobie, a później zapiszemy plan lekcji. – przerwała na moment, a gdy nikt nie zgłaszał sprzeciwu, kontynuowała. – W tej szkole uczę pierwszy raz. Będę z wami miała lekcje muzyki i plastyki. Myślę, że jesteście fajną klasą i pokażecie się z jak najlepszej strony. To może teraz ktoś inny… Może ty? – Wskazała na Matta. – Chłopak z brązowymi włosami.
- Em… - Matt zmieszał się nieco. – No więc jestem Matt. To jest moja siostra, Mel. – wskazał na Mellę. – Uczę się w tej szkole od pierwszej klasy i lubię grać w piłkę nożną.
- Dobrze! – powiedziała nauczycielka. – Kto teraz? Może ty?
Wszyscy po kolej przedstawili się i powiedzieli, co lubią robić.
Przyszła kolej na Elizę. Dziewczyna wstała i powoli zaczęła mówić.
- Jestem Eliza, mieszkam we wsi Campi di grano. Przez pięć lat mieszkałam w szkole z internatem w Nowym Jorku. W domu nie mam za wiele czasu dla siebie, ale najbardziej lubię przebywać na dworze i wymyślać historie. Nie mam rodzeństwa.
Usiadła. Czuła, jak trzęsą jej się ręce. Nigdy nikomu o sobie nie mówiła. Nawet swoim przybranym rodzicom. Wszystko opowiedzieli im sąsiedzi. Dziwnie się czuła. Jakby powiedziała coś nie tak...
“Pewnie z jakiejś bogatej rodziny” – stwierdziła w myślach Mel. – “Szkoła z internatem, do tego w Nowym Jorku. Chociaż ubrania nie są zbyt modne...”
- W porządku – nauczycielka podniosła się z krzesła. – Teraz zapiszcie plan lekcji. Poniedziałek: na ósmą, pierwsza jest matematyka…

***

Cała klasa wybiegła na korytarz. Pierwszy dzień szkoły był już za nimi, mogli więc powrócić do dawnych zajęć.
Od razu utworzyły się grupy po kilka osób. Widać było, że inni już się znają. Elizie udało się zapamiętać imiona dziewczyn. Anna, Lisa i Melania stały razem. Chociaż może powinna mówić na nią Mel, tak powiedział na nią Matt. Karolina i Ewelina, bliźniaczki rozmawiały z Natanielem. Tyle imion udało jej się zapamiętać.
Mella obejrzała się przez ramię. Ta nowa, Eliza szła korytarzem dwa metry za nimi całkiem sama, ze spuszczoną głową. W sumie wydawała się całkiem miła, miała ładną sukienkę i proste, szare trampki.
- Wracajcie same – powiedziała Mel do Anny i Lisy. – Ja muszę… coś załatwić.
Kiwnęły głowami i popędziły do wyjścia.
- Cześć – uśmiechnęła się Mella.
Eliza podniosła głowę.
- Cześć – powiedziała. – Ty jesteś… - miała ochotę powiedzieć Melania, ale w porę się powstrzymała. – Mel, tak?
- Tak. Nie zapamiętałaś mnie jako Melanię?
- Twój brat nazwał cię Mel. Jeżeli chcesz, mogę na ciebie mówić Melania…
-Nie! – przerwała szybko Mella. – Znaczy… Ja nie cierpię swojego pełnego imienia! – wyrzuciła z siebie dziewczyna. – Jest okropne! Mów mi Mel, albo Mella, ok.?
- Ok – Eliza kiwnęła głową zadowolona, że ktoś z nią rozmawia, zamiast przezywać.
- A ty jakie masz przezwisko?
- Ja… Nie mam.
- Jak to? Przecież chodziłaś do szkoły w Nowym Jorku, na pewno masz mnóstwo przyjaciół!
- No bo… Nikt mnie tam nie lubił. Przez te pięć lat wszyscy mnie przezywali. Nikt nie rozmawiał ze mną tak jak ty – Eliza była cała czerwona.
- Przepraszam, że poruszyłam ten temat – Mel delikatnie objęła koleżankę. – Chcesz do mnie wpaść? Mieszkam niedaleko.
- W sumie… Tylko nie za długo, bo będą się o mnie w domu martwić.
Już po dziesięciu minutach siedziały razem w domu Melli i piły pyszną herbatę malinową. Mel mieszkała w niewielkim, zielonym domku niedaleko parku. Jej pokój miał beżowe ściany , stały w nim meble z ciemnego drewna i komputer. Na szafie było mnóstwo plakatów, a całą tablice korkową wiszącą nad jej biurkiem, która miała jakieś pół metra na metr pokrywały ogromne ilości zdjęć. Tu Mel siedzi z przyjaciółkami w parku, tu wygłupiają się na rolkach…
Tak, Mel ma na pewno wielu przyjaciół – myślała Eliza. – Jest taka otwarta, taka pewna siebie, tak dobrze ubrana, ma taką ładną twarz, takie ładne włosy, porusza się z taką gracją…
- To co, zagramy w jakąś grę? Może „Monopoly”? – zapytała Mella.
Popołudnie minęło dziewczynom świetnie, aż do momentu, kiedy zegarek na nadgarstku Mel zapikał cicho.
- Co to było? – spytała Eliza, odrywając wzrok od planszy.
- To tylko mój zegarek – machnęła ręką Mella. – Pika tak o każdej równej godzinie.
- O każdej równej godzinie?! – poderwała się Eliza. – To która już jest? Kończyłyśmy piętnasta pięć. Więc jest już szesnasta? Mama na pewno się martwi, a ja jeszcze muszę tam dojechać na rowerze…
- To może zadzwoń i powiedz, że wrócisz później?
- Nie, ja… ja nie mam komórki… i nie pamiętam numeru – skłamała szybko dziewczyna. Przecież nie powie, że nie mają w domu telefonu!
- Może zabierzesz się jakimś autobusem? Jak się nazywała ta wieś?
- Nie mam pieniędzy na bilet – odpowiedziała wymijająco Eliza. No tak, do jej maleńkiej wsi nie dojeżdżał żaden autobus.
- Trudno, chyba musisz jechać – westchnęła Mel. – Poprosiłabym tatę, żeby cię podrzucił, ale wróci dopiero po siedemnastej. To na razie, do jutra. Elis – uśmiechnęła się otwierając drzwi. – Może być? Będę tak na ciebie mówić, jeśli chcesz.
Elis… To tak ładnie brzmiało, zwłaszcza w ustach Melli. Jasne, że chciała!
- Nareszcie mam przyjaciółkę – wyszeptała, drugi raz tego dnia wsiadając na rower.

"Lithindur" rozdział 1,2,3,4

Wejdź na bloga poświęconemu w całości magicznej krainie! ~ w Lithindurze ~

Opowiadanie napisałam w wieku 10 lat, więc błędów jest mnóstwo. Kiedyś zabiorę się za poprawienie tego, ale to bardzo odległe "kiedyś" :P Mam do tego opowiadania sentyment, bo to pierwsza moja opowieść, którą zamieściłam w internecie na moim (pierwszym) blogu dnia 07.01.2011 roku. Właśnie wtedy zaczęła się moja przygoda z pisaniem :)
Wprowadzanie poprawek w toku

***  Wstęp ***

Nadeszła kolejna fala bólu, która przeszyła całe moje ciało i zupełnie mnie sparaliżowała. „Dlaczego ja?! – pytałam siebie.  –  Nic nie zrobiłam! - w tym świecie nic nie działo się bez przyczyny. Bywały momenty, kiedy ta magiczna kraina karała kogoś za złe uczynki - Nic nie zrobiłam, nic nie zrobiłam, nic nie zrobiłam... – powtarzałam w myślach, jakby to miało mi pomóc –  Nikogo nie skrzywdziłam… nic, kompletnie żadnej winy! Więc ktoś musiał mnie otruć… Kiedy ja mogłam się otruć? - Ból stał się niemal nie do wytrzymania. Zamknęłam oczy, z których popłynęły łzy. Z moich dotychczas zaciśniętych ust wydobył się krzyk. Zobaczyłam przystojnego chłopaka biegnącego w moją stronę. Wyjął jakiś eliksir z torby i mówiąc do mnie uspokajająco dał mi go do wypicia. Później straciłam przytomność.

Rozdział 1 

Obudziłam się w jaskini. Byłam mokra od potu i trochę zdezorientowana. W pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie jestem, ale zaraz przypomniałam sobie ten ból, mój krzyk, no i … tego niesamowitego chłopaka, w którym zakochałam się dosłownie od pierwszego wejrzenia. Ale taki przystojniak na pewno ma już dziewczynę.
Jaskinia była dość duża, na środku paliło się ognisko a dookoła czuć było zapach mięty. Byłam przykryta ciepłym kocem z miękkiego materiału. Obok mnie leżała moja torba. Zaczęłam ją przeglądać. „Na szczęście jest wszystko" – pomyślałam z ulgą.
- Nie bój się, niczego ci nie ukradłem.– usłyszałam głos dochodzący z głębi jaskini. – Gdybym chciał ci coś zabrać, nie ratowałbym cię.
Odwróciłam się. To był on. Wysoki, szczupły chłopak, o niebieskich oczach i cudownych czarnych włosach.
- Jaki sens ma ratowanie kogoś, komu się coś ukradło? – spytał, uśmiechając się.
„Boski uśmiech” – pomyślałam.
- Trzeba być  przezornym.  –  odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech -  Dziękuję za uratowanie mi życia –  „Nie mogłaś już gorzej tego ująć!” - dodałam w duchu.
- Nie ma sprawy – powiedział. – Skąd jesteś? Bo raczej na miejscową nie wyglądasz – kolejny boski uśmiech, który znów odwzajemniłam.
- Dobra. Zaczęło się tak...

Rozdział 2

- Tylko muszę cię uprzedzić, że pamiętam niewiele – zaczęłam. – ale opowiem ci wszystko, co wiem:
Około tygodnia temu obudziłam się w ciemnym miejscu. Nic nie widziałam, a głowa bolała mnie jakby ktoś rąbną w nią patelnią. Czułam zapach wilgoci i pleśni, może trochę mokrej sierści szczurów (blee…). Po chwili, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ujrzałam ciemne kamienne ściany i sufit. Byłam w jaskini. Nieco skołowana uderzeniem zaczęłam się chwiejnie podnosić.
Halo! – zawołałam, a mój głos odbił się echem po ścianach. – Jest tu kto? - i znowu odpowiedziało mi tylko echo. „Kim jestem? – Zastanawiałam się w myślach –„No, na pewno dziewczyną. Tak, to wiemy. Coś jeszcze? Imię? Nie, nie znane. Nazwisko? Tego też nie wiemy. Kolor włosów? – spojrzałam na moje długie włosy – Zdecydowanie blond. Czy jestem ładna? Mam ładną twarz? – rozejrzałam się. – Cała jaskinia mokra, a nie ma nawet jednej kałuży?! Co to ma być do licha! – zdążyłam się zdenerwować. – Ech, nie ważne. Uspokój się, weź głęboki wdech… I dalej. Podsumujmy: Ja, dziewczyna, z nieznanym imieniem i nazwiskiem, mam blond włosy i jestem chyba ładna.” To „chyba” strasznie mnie niepokoiło. Próbowałam to sprawdzić, dotykając twarzy rękami. Dowiedziałam się w ten sposób, że mam prosty nos, bez garba, moje policzki nie były ani pulchne, ani wklęsłe. Były w sam raz. Ale to wciąż była tylko teoria. W każdym razie, musiałam się jakoś stamtąd wydostać. Tylko jak? Nagle mój wzrok padł na zieloną skórzaną torbę, która leżała obok mnie. „To takie oczywiste! – pomyślałam. – Może tam znajdę... no nie wiem, jakiś portfel, albo dokumenty… – zaczęłam szperać w torbie – Bransoletka… O, jakie ładne kolczyki! Nie ważne... Błyszczyk, naszyjnik…"
- Pamiętnik! – krzyknęłam i aż wystraszyłam się echa. Zaczęłam gorączkowo przerzucać strony z nieco wyblakłym atramentem. – Drogi Pamiętniczku… bla, bla, bla… wczoraj… impreza…. Dlaczego tu nie ma imienia?! Ach, no tak… – coś mi zaczęło świtać. – Już pamiętam… Ale ze mnie idiotka! Nie dałam imienia, bo bałam się, że ktoś go znajdzie i przeczyta! A że znajdę go potem, kompletnie nic nie pamiętając, siedząc w jakiejś jaskini, to już nie pomyślałam nie?! – wykrzyczałam wściekła. Nagle zorientowałam się co powiedziałam i parsknęła śmiechem (no co, ty byś się nie śmiał?). Złość mi przeszła. Obróciłam torbę do góry dnem i wysypałam z niej wszystkie rzeczy. Zaczęłam je przeglądać:
- Bluza, długopis… – wymieniałam na głos. - Dwa batony, butelka soku pomarańczowego, pamiętnik, kolczyki, bransoletka, latarka, żeton… Czekaj, wróć! – zamarłam na moment. – Latarka! - wzięłam ją do ręki. – Działa! Hura! Jestem uratowana!
Zaczęłam oglądać jaskinię. Znalazłam tunel, prawdopodobnie prowadzący do wyjścia. Ruszyłam tamtędy.
***

Szłam już jakiś czas, a końca tunelu nie było widać. Do tego latarka powoli przestawała świecić… Wcześniej nie myślałam, co może siedzieć w takim tunelu, ale teraz… Co chwila przychodziły mi na myśl różne stwory, które znałam książek (Jakich? Nawet nie pamiętałam tytułów). Różne latające poczwary, potwory mówiące ci prosto w plecy: „Nie odwracaj się…”, a gdy się odwróciłeś pożerały, albo zabijały wzrokiem. Próbowałam je odgonić, myśleć o czymś przyjemnym. Ale jak tu myśleć o czymś przyjemnym, gdy ma się tak mało wspomnień? A do tego ze wszystkich stron otaczają cię zimne, mokre ściany jaskini… Miałam jeszcze jedno zmartwienie poza strachem – tunel był coraz węższy. Na samym początku był szeroki na kilka metrów, ale teraz – dwa metry maksymalnie. Obawa, że będzie w końcu tak wąski, że się nie przecisnę i będę musiała zawrócić była straszna. Ale szłam. Teraz już nieco szybciej, bo latarka słabo świeciła.

***

Minęło trochę czasu i latarka zgasła zupełnie. Ogarnęła mnie panika. „Co ja teraz zrobię?!” – myślałam gorączkowo. Postanowiłam po prostu iść i myśleć co może być na końcu jaskini. To mnie uspokoiło. Zajęłam umysł czymś innym, całkowicie odpłynęłam. Bo wersji mogło być dużo. Na końcu mógł być mój dom, trawnik, ulice, znajomi, mogłam wszystko sobie przypomnieć. Mogłam trafić na jakiś dziwny świat, gdzie rządzi zło, łatają straszne potwory, ziemia jest czarna a niebo czerwone. To wszystko mogło mi się tylko śnić, a gdy dojdę do końca jaskini obudzę się w cieplutkim łóżeczku… „Może ja umarłam? – przemknęło mi przez myśl. – Może właśnie idę do nieba? Albo…" – Moje rozważania przerwało oślepiające światło.
- Co to…? Koniec! Koniec jaskini! Wolność! Nareszcie! - wybiegłam na zewnątrz… prosto w ulewę. Mój entuzjazm nagle gdzieś się rozwiał. Albo spłynął z milionami kropel, które spadły na mnie zaraz za jaskinią. „Ale trafiłam… – myślałam poirytowana. –Nie ważne… Gdzie ja jestem?”

- Zmęczyłam się, mogę skończyć później? – spytałam z nadzieją.
- No co ty, w najciekawszym momencie? – nie mógł tego znieść.
- Proooooszę… - błagałam, robiąc maślane oczka.
- No dobra, niech ci będzie… - zgodził się.

Rozdział 3

Następnego dnia rano...
- Wstawaj, musisz mi opowiedzieć, co było dalej - chłopak potrząsną mną na moim posłaniu. Zdezorientowana otworzyłam oczy i próbowałam przypomnieć sobie, gdzie jestem.
- Aaa... Gdzie ja... A, no tak. Na czym to ja skończyłam... Ach, już pamiętam:
Jak już mówiłam - byłam wkurzona. Męczę się w jaskini, wreszcie wychodzę… prosto w ulewę. Zaczęłam się rozglądać po tym dziwnym świecie. Ziemia była bez trawy, tylko gdzie nie gdzie rosły niewielkie kępki. Na niebie ujrzałam dziwny kształt. „Co to… – zastanawiałam się w myślach – Na ptaka za duże… Aaa! To jest smok! Prawdziwy?" – nie potrafiłam tego ogarnąć. Wychodzę do jakiejś dziwnej krainy, są tam smoki… Smoki nie istnieją! A może… Nic już nie było pewne.
- Ok, są tu smoki. Niewiele trawy. A są tu jakieś inne zwierzęta? – ledwo to powiedziałam, a za moimi plecami usłyszałam stukot kopyt.
- Konie! – krzyknęłam. Przypomniałam sobie wszystkie moje lekcje jazdy konnej, które odbyłam w "moim" świecie.
- Zobaczmy jak dobrze umiem jeździć… - powiedziałam z błyskiem w oku i podeszłam do  białego konia z siwą grzywą. Udało mi się zdobyć jego (a właściwie jej, bo okazało się, że to klacz) zaufanie, więc zaryzykowałam skokiem na grzbiet. Moje ciało zareagowało automatycznie i ustawiło się we właściwej pozycji. „Wiedziałam, że dam radę!” – przez głowę przemknęła mi tryumfalna myśl. Puściłam się galopem przez równinę.
- Luna, dobrze? – postanowiłam jakoś nazwać klacz. – Jesteś świetna! – poklepałam ją po grzbiecie. „Muszę znaleźć jakieś miejsce, gdzie mogę przenocować… – myślałam. – W taki deszcz przydałaby się jaskinia… Później trzeba coś zjeść i urządzić posłanie…” – Moje rozważania przerwał grzmot, a niebo rozświetliła ogromna błyskawica. Luna wierzgnęła, a ja, przez brak czujności spadłam.
- Luna! – krzyknęłam. – Spokojnie… Spokojnie… Nic się nie dzieje… - zaczęłam powoli wstawać. Kątem oka dostrzegłam jaskinie w zboczu góry, gdzieś na horyzoncie. „To dobre miejsce. Tam przenocuję” – byłam spokojna. Luna to wyczuła i też się uspokoiła. Postanowiłam na razie ją poprowadzić, a gdy trochę ochłonie, znowu na nią wsiąść. Szłyśmy tak dobry kawałek drogi, a burza i deszcz ustały. Postanowiłam odpocząć. Usiadłam na ziemi i wyciągnęłam z torby sok i batona. „A później?" – dobrze wiedziałam, że sam baton nie wystarczy, poza tym Luna też wydawała się głodna.
- Pójdziemy jeszcze kawałek, a później dam ci coś do jedzenia dobrze? – klacz zarżała w odpowiedzi. W czasie mojego odpoczynku wyszło słońce i zaczęło suszyć ziemię. Luna wydawała się być spokojna i odprężona. Na pewno już odpoczęła, więc postanowiłam znów na niej pojechać. Wskoczyłam na jej grzbiet i ruszyłyśmy w stronę góry, która była najwyżej kilka kilometrów od nas.

***

Gdy byłyśmy u podnóża góry, zgodnie z obietnicą zaczęłam się zastanawiać nad jedzeniem dla klaczy. Wszędzie była spalona słońcem ziemia, ale ta góra była cała zielona od porastającej ją trawy. Obeszłam ją dookoła. Gdy byłam dokładnie z drugiej strony góry stanęłam jak wryta. Znajdowało się tam wspaniałe jezioro otoczone drzewami uginającymi się od owoców. Wokół jeziora rosła bujna, zielona trawa. Luna zaraz podbiegła do wody i zaczęła pić, a ja zerwałam jabłko z drzewa i ugryzłam je. Pyszny sok wypełnił moje usta. Rzuciłam jedno jabłko w stronę Luny, a ona od razu zaczęła jeść. Nagle mój wzrok padł na drewnianą tabliczkę przybitą do jednego z drzew. Przeczytałam napis:
 „Znajdujesz się w Świętym sadzie obok uzdrowicielskiej wody.
Posil się i ugaś pragnienie, a potem opuść to miejsce w przeciągu pięciu dni.”

Zamurowało mnie. Wreszcie znalazłam miejsce do spania i mam je opuszczać? To bez sensu. Zresztą, co może się stać? Przyleci wielki ptak i mnie zje? Spadnie na mnie klątwa? Akurat! Zostawiłam Lunę i zaczęłam się wspinać po stromym zboczu góry do jaskini. Cały czas myślałam o tym dziwnym znaku z drzewa. „Czy to prawda? Po pięciu dniach coś się stanie? Jeśli tak, to co” - nie mogłam tego znieść. Postanowiłam się tym nie przejmować. - To tylko drewniana tabliczka przybita do drzewa, nic nie znaczy. – myślałam – Równie dobrze ja mogłabym przybić tabliczkę:
Znajdujesz się obok świętej jabłonki. Oddaj jej pokłon, bo inaczej cię zje.
Tak samo zmyślone i bez sensu.” – starałam się przekonać, ale jakoś mi nie wychodziło. W każdym razie byłam już w jaskini. Była ona całkiem inna, niż ta, w której się obudziłam. Miała odcień jasnego brązu, a gdzieniegdzie widać było połyskujące srebrne kryształy. „Ale piękna… – pomyślałam. – Co noc będę oglądać te wspaniałe kryształy, niby gwiazdy…” – rozmarzyłam się. Właściwie, to przez jakieś cztery dni nie działo się nic ciekawego. Jedyne co robiłam, to piłam wodę ze źródła, jadłam owoce z sadu, a przez resztę dnia jeździłam na Lunie (miała do mnie pełne zaufanie!). Wracałam i odkrywałam tajemnice starego pergaminu, który znalazłam na jednej z moich „wycieczek”. Były tam różne rzeczy dotyczące tej krainy. Dowiedziałam się między innymi, że nazywa się Lithindur.
Wieczorem zmęczona padałam w jaskini na posłanie, które zrobiłam z liści i trawy. Dopiero tego piątego dnia, gdy wybrałam się na codzienną przejażdżkę na Lunie coś się stało. W pewnym momencie poczułam się zmęczona. To nic nadzwyczajnego, jazda konna też jest męcząca. Ale gdy zsiadłam, by ochłonąć, czułam się tak, jakby ktoś mnie związał. Ból sparaliżował moje ciało, leżałam teraz na ziemi. Luna zarżała i gdzieś pobiegła. Nie mogłam zrozumieć, co się stało. Ból był coraz dotkliwszy, w końcu zupełnie mnie unieruchomił. Krzyknęłam, a potem...
- Potem pojawiłeś się ty - spojrzałam na niego. Wyglądał na zaciekawionego moją opowieścią.
- Wiem jak się otrułaś – powiedział.
- Tak?
- Święty sad jest dla strudzonych wędrowników. Każdy może się tam zatrzymać, posilić, napić… A potem wyruszyć w dalszą drogę. To miejsce jest zaczarowane przez czarownika Sagusa, który nie chciał, by zostało zniszczone. Na każdy atak sad opowiada trucizną, nawet poprzez dotknięcie trawy. Aby nie zjedzono wszystkich owoców, Sagus ustalił pięciodniowy limit. Tabliczka to ostrzeżenie. W tym świecie każda tabliczka coś znaczy, ostrzega. Nie ma tabliczek „zmyślonych” czy „bez sensu”. Ty nie przestrzegałaś tej zasady, więc sad cię ukarał. Owoc który zjadłaś piątego dnia musiał być zatruty.
Zatkało mnie. Poczułam się głupio, jak dziecko, które przypadkiem coś zepsuło i oglądało przez to smutnych rodziców.
- Nie wiedziałam… - próbowałam znaleźć odpowiednie słowa. – Ja…
- Wiem – przerwał mi. – Nie chciałem cię ganić za to, co zrobiłaś. To dla ciebie całkiem nowy świat, nie znasz go dobrze i masz prawo do błędów – uśmiechną się, a mi zrobiło się cieplej na duszy.


Rozdział 4 


– A ty? – spytałam – Jak tu trafiłeś?
- Ja urodziłem się i dorastałem w Lithindurze.  To moja ojczyzna. Dawniej było tu pięknie. Wszędzie zielona trawa, drewniane domy, dzieci kąpiące się w licznych jeziorach…
- Ale teraz nie ma tu ludzi. – przerwałam - Żadnej trawy, czy jezior…
-Tak, to prawda. – przyznał – Ale kiedyś były. Do czasu aż pewien mag, Adrianno nie postanowił  wejść w posiadanie smoka. W Lithindurze ludzie podzieleni byli na dzieci, dorosłych, mędrców i magów. Mędrcy mieli już swoje lata, więc opowiadali o starych dziejach, o walkach rycerzy, którzy bronili wioski przed smokami… Smoki trzymały się od nas z daleka, Ale Adrianno, który badał zachowanie i zwyczaje smoków zapragnął, by wróciły, by mógł się opiekować jednym z nich. Mędrcy ostrzegali go, namawiali, by został, ale on nie słuchał i wybrał się za czarny las. Wkroczył na terytorium smoków, do Magioru, i uciekając przed nimi zwabił je do Lithinduru. Tu smoki wpadły w szał, zaczęły wszystko demolować. Niszczyły domy, spalały trawę, zabijały ludzi… Okropne chwile. – wzdrygną się
- Dlaczego? – spytałam – Przecież żyły z wami w zgodzie tak długo…
- To prawda, ale to dlatego, bo nie wkraczaliśmy na ich terytorium. Mędrcy mówili, że rycerze bronili ludzi przed smokami, aż pewien badacz smoków przekazał im w jakiś sposób , że jeśli one nie będą wkraczać na nasz terytorium, do Lithinduru, to my, ludzie, nie będziemy wkraczać na ich terytorium, czyli do Magioru. Smoki zgodziły się i wróciły za czarny las. Nie wchodziliśmy sobie w drogę, aż do tego momentu. Adrianno popełnił niewybaczalny czyn. Zginął w tym chaosie, tak jak wielu innych  mieszkańców wioski.  Ci, którym udało się przeżyć schronili się w jaskini obok Świętego Sadu. Ja też tam byłem. Chowaliśmy się tam przez dwa dni, później postanowiliśmy się przenieść. Pewien drwal, który był tam z nami, opowiedział nam o magicznej polanie znajdującej się gdzieś w głębi czarnego lasu.

c.d.n.