Jest to jakiś czas temu zapowiadane opowiadanie z mojego konta na stronie smoki.nightwood.net, które miałam dodać dawno, dawno, dawno, dawno, dawno... temu ; P Nie mam pomysłu na tytuł, jeśli Wam jakiś przyszedł do głowy piszcie w komentarzach ^^
Wyszłam jak co dzień rano z mej niewielkiej, skromnej
chatki. Las był o tej porze dnia cudowny! Wszystkie ptaki rozpoczęły już swój
koncert, przysiadły na wilgotnych od rosy gałązkach i wysilały małe gardziołka,
by wydobyć z nich jak najpiękniejszą melodię. Zabrałam ze sobą trochę świeżego
mięsa, ziaren, miodu, liści, chleba i innych smoczych przysmaków i udałam się
na znaną mi i moim smokom polanę. Selindiana, Ergor, Mery i Fimelia (niegdyś
Lila, Finia i Mejli) pojawili się niedługo po moim przybyciu. Każde z nich
niosło w szponach okazałe łupy: srebro,
cenne zioła, krew bogów, wosk, hieroglify…
Obejrzałam znaleziska, gratulując każdej z bestii zdobyczy, po czym
smoki ustawiły się przede mną w kolejce czekając na jedzenie. Gdy każdy dostał
swoją porcję rozbrykane towarzystwo ruszyło za mną, pomagając mi nieść rzeczy
do chatki. Gdy dotarliśmy na miejsce Mery wpadła pierwsza do środka. „Smoczyca
czasu zawsze wygra każdy wyścig” – pomyślałam z uśmiechem przyglądając się
pozostałym bestiom zmęczonym długim biegiem.
Ogień w kominku trzaskał wesoło wypełniając pomieszczenie
ciepłym blaskiem. Jak co wieczór siedziałam w fotelu opowiadając moim Chowańcom
najróżniejsze historie o Nightwood – od prawdziwych, aż po te zupełnie
zmyślone. Wszystkie bestie już powoli przysypiały. Selindiana grzała się tuż
przy płomieniach (w końcu to smok magmy,
kocha ciepło), Ergor wylegiwał się na kanapie, Fimelia zajęła cały dywan, a
Mery potulnie zwinęła się pod moimi nogami, ogrzewając moje stopy.
Nagle tę sielankę przerwało nagłe, głośne pukanie do drzwi.
Poderwałam się wystraszona, potknęłam o Mery i runęłam jak długa prosto na
Fimelję. Na szczęście nikomu nic się nie stało, poza Mery, która narzekała
przez kolejne dwa dni na odcisk na ogonie od mojej pięty. Podniosłam się z
ziemi (a właściwie z Fimejli) i z resztką gracji jaka mi jeszcze została
podeszłam do drzwi, zastanawiając się kto to może być. Było już bardzo późno,
księżyc świecił jasno, a gwiazdy migotały na atramentowym niebie, niby cekiny
na czarnym materiale. Ciemność sprawiła, że nie od razu rozpoznałam postać w
kapturze, która stała przede mną trzymając pod pachami dwa kuliste przedmioty.
Ale już po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do nikłego światła księżyca i
dostrzegłam Starca, który dawno, dawno temu podarował mi moje pierwsze smoki.
- Mam dla ciebie ogromnie ważną informację… -szepnął, a jego
głos brzmiał zupełnie tak samo, jak przed laty; tajemniczo, nieco ochryple,
towarzyszył mu zapach stęchlizny krypt zmieszany z zapachem ksiąg.
Spojrzałam na moje cztery smoki, które patrzyły na mnie
niepewnie. Posłałam im uspokajający uśmiech, po czym nieco się rozluźniły i
zamknęłam drzwi. Zostałam sam na sam z
zakapturzonym starcem.
- O co chodzi? – spytałam niepewnie. Kto jak kto, ale ja nie
byłam przeznaczona do heroicznych czynów czy odważnych decyzji. Fakt, w głębi
duszy marzyłam, by kiedyś zostać bohaterką, ale to było bardzo „w głębi” duszy.
- Pamiętasz burzę, która miała miejsce dwie noce temu?
Skinęłam głową. Jasne, pamiętałam. Musieliśmy wszyscy
przenieść się na zamek Gilfuina, moje smoki wróciły z wyprawy kilka godzin
wcześniej, a ja bałam się, że wichura wyrwie moją małą chatkę z ziemi!
Błyskawice przecinały niebo tak często, że było jasno jak w dzień i nawet
Selindiana się bała, choć była niegdyś smokiem burzy.
- No więc ta burza – kontynuował mężczyzna – była jedną z
najokropniejszych burz w historii Nightwood. Wtedy też wydarzyło się coś
okropnego. W mojej chatce jest bardzo dużo smoczych jaj różnych żywiołów
przeznaczonych dla przyszłych hodowców. Dwa z nich, jaja smoków elektryczności,
wytoczyły się jakimś cudem ze środka i wpadły głęboko w las. A potem… o,
nieszczęście! Uderzył w nie piorun!
Aż zaniemówiłam z wrażenia. Biedne, małe smoczki… Zapewne
już po nich. Nigdy nie ujrzą światła dziennego, nigdy nie zobaczą cudownych
drzew Nightwood, nigdy nie…
- Ale to jeszcze nie jest największa niesamowitość całej tej
historii! – Starzec bezceremonialnie przerwał mi moje rozmyślania. – Albowiem
smoki nie umarły. Przeszły ogromną transofmację i zmieniły się nie do poznania
– uniósł dwa okrągłe przedmioty, które od początku naszej rozmowy trzymał, a
które teraz, gdy oświetlił je blask księżyca okazały się dwoma smoczymi jajami.
– Teraz są to Przyjaciel Grzmotu i Koleżanka błyskawicy. Oboje są zdolne do
niewiarygodnych rzeczy, ale zapanowanie nad nimi –ha! To dopiero sztuka! Gilfuin powiedział mi o
tobie. O twoim dobrym sercu i delikatności. Dlatego powierzam je w twoje ręce.
Strzeż ich jak oka w głowie i dobrze się nimi zaopiekuj.
- Ależ… Ja… - język plątał mi się ze zdenerwowania. – Ja nie
mam miejsca w chatce na kolejne smoki! – wykrztusiłam wreszcie.
- Będziesz musiała niestety
rozstać się ze swoimi towarzyszami. Nie martw się, zabiorę ich na zamek,
Gilfuin dobrze się nimi zaopiekuje.
Łzy stanęły mi w oczach. Rozstać się z nimi? To
niewykonalne! „Przecież będziesz mogła ich odwiedzać i karmić…” – pocieszałam
się w duchu.
- N-no dobrze – zająknęłam się. – Przyjmę je. Tylko pożegnam
się z moimi smokami –szepnęłam.
------------------------------------------------------
O, jeszcze jedno! Żeby Was jeszcze bardziej zaciekawić napiszę, że (jak będę miała wenę, oczywiście) będzie ciąg dalszy! :D
------------------------------------------------------
O, jeszcze jedno! Żeby Was jeszcze bardziej zaciekawić napiszę, że (jak będę miała wenę, oczywiście) będzie ciąg dalszy! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz