Kolejny rozdział opowiadania :) Przypuszczam, że w najbliższym czasie tylko Dziewczyna kochająca noc będzie się pojawiać, ale myślę że nie macie nic przeciwko ;P (Jak macie to pisać w komentarzach)
James całą lekcję uparcie wpatrywał się w Marcelinę, a ona
wydawała się być rozbawiona jego zdziwieniem. Chłopak naprawdę nie potrafił jej
rozgryźć. Dla niego dziewczyny były po prostu istotami, które wszystkim się
przejmują, uwielbiają chichotać, brzydzą się chłopaków i noszą nieznośnie jaskrawe,
błyszczące bluzeczki. A tutaj miał do czynienia z zupełnie nowym okazem –
dziewczyna ubierała się normalnie, nie przejmowała się obgadywaniem, potrafiła
spędzać czas bez „psiapsiółeczek” i miała niesamowite spojrzenie na świat.
James właściwie nie miał przyjaciela. Miał kolegów, z
którymi grał w koszykówkę między blokami, ale żaden z nich nie był jego
kompanem, kimś z kim mógłby siedzieć w szkolnej ławce albo coś w tym stylu.
Poza tym z większością jego znajomych nie warto było się przyjaźnić. Ci starsi
palili papierosy, ci w jego wieku bili się na każdej przerwie, zbierali
dziesiątki uwag i jedynek, a ci młodsi… No, bez przesady, nie będzie się
przecież przyjaźnił
z trzecioklasistą.
Ten „nowy okaz” mieścił się w granicach normalności – nie był
zbyt różowy ani zbyt agresywny. James przez chwilę popatrzył na Marcelinę jak
na egzotyczne zwierzątko. Bardzo lubił zwierzęta. Jego dziadek miał sklep
zoologiczny z kolorowymi papużkami, śmiesznymi kameleonami i grubymi chomikami,
które wiecznie prosiły o jedzenie a dziadek nie miał serca im odmawiać. Były
tam też rybki, dwa myszoskoczki, świnka
morska, kilka szczurów i żółw. Poza tym w sklepie mnóstwo było rozmaitej karmy
dla zwierząt, psich
i kocich zabawek, małych domków dla chomików, poidełek,
klatek, trocin i innych tego typu artykułów dla zwierząt. To wszystko upchnięto
na niewielkiej przestrzeni, oddzielono od zaplecza zasłonką i zielonym blatem
i
wciśnięto tam pana Ferdynanda, czyli dziadka Jamesa. Dla większości osób byłaby
to praca nieprzyjemna
i męcząca, ale pan Ferdynand uwielbiał przebywać w tym
zagraconym, hałaśliwym pomieszczeniu
o bladożółtych ścianach i wąskich
przejściach między regałami. Kochał te wszystkie zwierzęta, każdemu nadał imię
i codziennie się nim zajmował. Rozmawiał z nimi i uczył sztuczek. Bo dziadek
Jamesa wcale nie szukał pierwszego lepszego nabywcy, byleby zarobić. On szukał
osoby, która tak jak on poświęci się w pełni dla zwierzaka i stanie się jego
przyjacielem. I gdy ktoś przychodził do sklepu, pan Ferdynand najpierw ucinał
sobie z nim pogawędkę na zapleczu. Pili razem herbatę, opowiadali różne
historie, a potem sprzedawca mówił klientowi o swojej pracy. Mówił o tym, że
każdy zwierzak zna jakąś sztuczkę, że jest zadbany i szczęśliwy. A potem pytał:
„Przyjacielu, czy mogę liczyć na to, że mój mały druh będzie u ciebie tak samo
bezpieczny i szczęśliwy?”. Cierpliwie czekał na odpowiedź,
bo czasem potrzebowała
ona chwili, by się uformować w głowie klienta. Często było tak, że w końcu nic
nie kupował. Ale czasami zdarzało się, że odpowiedź na pytanie pana Ferdynanda
brzmiała „Tak”. Wtedy jeden ze zwierzaków znajdował nowy dom.
Pan Ferdek miał kiedyś prześliczną Fretkę. Wabiła się Tosia
i miała cudowne, jasnobrązowe futerko
z szarymi paskami. Tosia zawsze siedziała
grzecznie na ladzie, koło dziadka Jamesa i obserwowała wchodzących raz na jakiś
czas klientów, którzy często tylko oglądali futrzaki w klatkach. Pewnego razu
przyszła tam siedmioletnia dziewczynka z tatą. Tatuś pokazywał jej rybki i
chomiczki, a kiedy przeszli obok lady, fretka budziła się z drzemki. Wzrok
dziewczynki zatrzymał się na niej, po czym drobna rączka bardzo powoli,
powędrowała ku Tosi. Fretka była wytresowana i od razu nastawiła się do głaskania.
Uradowana dziewczynka pieściła fretkę przez blisko dziesięć minut, po czym jej
tatuś nabył Tosię. Pan Ferdynand wiedział, że fretka trafiła w dobre ręce, choć
potem bardzo mu jej brakowało. Powiedział wtedy do Jamesa: „Słuchaj James.
Kiedyś spotkasz prawdziwego przyjaciela. Będziesz się z nim bardzo długo bawił
i odkryjecie mnóstwo wspólnych cech. Ale później będziesz musiał zdecydować:
chcesz się z nim rozstać
i pozwolić mu być szczęśliwym gdzieś indziej, czy też
wolisz być z nim na zawsze i przeżyć smutek jego śmierci”. James pomyślał
wtedy, że dziadek wybrał tą drugą odpowiedź, gdy chodziło o babcię. Było to
trzy miesiące po jej śmierci i dziadek był bardzo smutny.
Teraz te wszystkie wspomnienia wróciły do Jamesa zupełnie
niespodziewanie i przez chwilę nie mógł przypomnieć sobie gdzie jest. Marcelina
patrzyła na niego badawczo; musiał mieć bardzo zagadkową minę. Uśmiechną się do
niej i skupił na tekście z podręcznika. Pomyślał, że skoro i tak
wracają razem autobusem to mogą wysiąść przystanek wcześniej i wejść po drodze do
sklepu zoologicznego. Oczywiście, jeśli tylko Marcelina będzie chciała.