czwartek, 26 września 2013

Opowieść o pewnej dziewczynie kochającej noc

Kolejny rozdział opowiadania :) Przypuszczam, że w najbliższym czasie tylko Dziewczyna kochająca noc będzie się pojawiać, ale myślę że nie macie nic przeciwko ;P (Jak macie to pisać w komentarzach)

James całą lekcję uparcie wpatrywał się w Marcelinę, a ona wydawała się być rozbawiona jego zdziwieniem. Chłopak naprawdę nie potrafił jej rozgryźć. Dla niego dziewczyny były po prostu istotami, które wszystkim się przejmują, uwielbiają chichotać, brzydzą się chłopaków i noszą nieznośnie jaskrawe, błyszczące bluzeczki. A tutaj miał do czynienia z zupełnie nowym okazem – dziewczyna ubierała się normalnie, nie przejmowała się obgadywaniem, potrafiła spędzać czas bez „psiapsiółeczek” i miała niesamowite spojrzenie na świat.  
James właściwie nie miał przyjaciela. Miał kolegów, z którymi grał w koszykówkę między blokami, ale żaden z nich nie był jego kompanem, kimś z kim mógłby siedzieć w szkolnej ławce albo coś w tym stylu. Poza tym z większością jego znajomych nie warto było się przyjaźnić. Ci starsi palili papierosy, ci w jego wieku bili się na każdej przerwie, zbierali dziesiątki uwag i jedynek, a ci młodsi… No, bez przesady, nie będzie się przecież przyjaźnił
z trzecioklasistą.
Ten „nowy okaz” mieścił się w granicach normalności – nie był zbyt różowy ani zbyt agresywny. James przez chwilę popatrzył na Marcelinę jak na egzotyczne zwierzątko. Bardzo lubił zwierzęta. Jego dziadek miał sklep zoologiczny z kolorowymi papużkami, śmiesznymi kameleonami i grubymi chomikami, które wiecznie prosiły o jedzenie a dziadek nie miał serca im odmawiać. Były tam też rybki, dwa myszoskoczki,  świnka morska, kilka szczurów i żółw. Poza tym w sklepie mnóstwo było rozmaitej karmy dla zwierząt, psich
i kocich zabawek, małych domków dla chomików, poidełek, klatek, trocin i innych tego typu artykułów dla zwierząt. To wszystko upchnięto na niewielkiej przestrzeni, oddzielono od zaplecza zasłonką i zielonym blatem
i wciśnięto tam pana Ferdynanda, czyli dziadka Jamesa. Dla większości osób byłaby to praca nieprzyjemna
i męcząca, ale pan Ferdynand uwielbiał przebywać w tym zagraconym, hałaśliwym pomieszczeniu
o bladożółtych ścianach i wąskich przejściach między regałami. Kochał te wszystkie zwierzęta, każdemu nadał imię i codziennie się nim zajmował. Rozmawiał z nimi i uczył sztuczek. Bo dziadek Jamesa wcale nie szukał pierwszego lepszego nabywcy, byleby zarobić. On szukał osoby, która tak jak on poświęci się w pełni dla zwierzaka i stanie się jego przyjacielem. I gdy ktoś przychodził do sklepu, pan Ferdynand najpierw ucinał sobie z nim pogawędkę na zapleczu. Pili razem herbatę, opowiadali różne historie, a potem sprzedawca mówił klientowi o swojej pracy. Mówił o tym, że każdy zwierzak zna jakąś sztuczkę, że jest zadbany i szczęśliwy. A potem pytał: „Przyjacielu, czy mogę liczyć na to, że mój mały druh będzie u ciebie tak samo bezpieczny i szczęśliwy?”. Cierpliwie czekał na odpowiedź,
bo czasem potrzebowała ona chwili, by się uformować w głowie klienta. Często było tak, że w końcu nic nie kupował. Ale czasami zdarzało się, że odpowiedź na pytanie pana Ferdynanda brzmiała „Tak”. Wtedy jeden ze zwierzaków znajdował nowy dom. 
Pan Ferdek miał kiedyś prześliczną Fretkę. Wabiła się Tosia i miała cudowne, jasnobrązowe futerko
z szarymi paskami. Tosia zawsze siedziała grzecznie na ladzie, koło dziadka Jamesa i obserwowała wchodzących raz na jakiś czas klientów, którzy często tylko oglądali futrzaki w klatkach. Pewnego razu przyszła tam siedmioletnia dziewczynka z tatą. Tatuś pokazywał jej rybki i chomiczki, a kiedy przeszli obok lady, fretka budziła się z drzemki. Wzrok dziewczynki zatrzymał się na niej, po czym drobna rączka bardzo powoli, powędrowała ku Tosi. Fretka była wytresowana i od razu nastawiła się do głaskania. Uradowana dziewczynka pieściła fretkę przez blisko dziesięć minut, po czym jej tatuś nabył Tosię. Pan Ferdynand wiedział, że fretka trafiła w dobre ręce, choć potem bardzo mu jej brakowało. Powiedział wtedy do Jamesa: „Słuchaj James. Kiedyś spotkasz prawdziwego przyjaciela. Będziesz się z nim bardzo długo bawił
i odkryjecie mnóstwo wspólnych cech. Ale później będziesz musiał zdecydować: chcesz się z nim rozstać
i pozwolić mu być szczęśliwym gdzieś indziej, czy też wolisz być z nim na zawsze i przeżyć smutek jego śmierci”. James pomyślał wtedy, że dziadek wybrał tą drugą odpowiedź, gdy chodziło o babcię. Było to trzy miesiące po jej śmierci i dziadek był bardzo smutny.

Teraz te wszystkie wspomnienia wróciły do Jamesa zupełnie niespodziewanie i przez chwilę nie mógł przypomnieć sobie gdzie jest. Marcelina patrzyła na niego badawczo; musiał mieć bardzo zagadkową minę. Uśmiechną się do niej i skupił na tekście z podręcznika. Pomyślał, że skoro i tak wracają razem autobusem to mogą wysiąść przystanek wcześniej i wejść po drodze do sklepu zoologicznego. Oczywiście, jeśli tylko Marcelina będzie chciała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz