środa, 27 lutego 2013

"Appie" rozdział 2

Rozdział 1
Moje życie. Moje wspomnienia. Moje wizje.

Obudziłam się wcześnie rano. Nawet słońce jeszcze nie wzeszło. Ubrałam się, zjadłam śniadanie i wymknęłam się z domu. Na dworze było jeszcze szaro, ale tak nawet było ładniej. Szłam wiejską drogą między domami sąsiadów. O dziwo – nie mieszkało tu ani jedno dziecko.
Odkąd tu mieszkam pamiętam tylko jedną rodzinę z dzieckiem, Darmengor. A najbardziej dziewczynkę, Lisę. Gdy Darmengorowie się tu wprowadzili, ja i Lisa miałyśmy po 4 lata. Miała ona cudowne pomysły, nie dało się z nią nudzić. Ja natomiast znałam całą okolicę. Razem tworzyłyśmy wspaniały zespół.
Najciekawszą i najlepszą naszą zabawą była gra w chowanego w zbożu. Trzeba było tylko uważać na pana Dickensona, który potwornie się bał, że mu połamiemy jego zboże, choć ani razu nie połamałyśmy go. Jednak on upierał się, że łamiemy mu je bez przerwy i gonił nas, i łamał swoje biedne zboże. Później był wściekły, że jest połamane, i mówił, że to my. Ale ani razu nas nie złapał. A zabawa była świetna.
Tuż przed pierwszą klasą rodzice Lisy postanowili się wyprowadzić. Nie wiem czemu, Lisa nic mi nie powiedziała. Mówiła, że to zbyt smutne, żeby o tym opowiadać. Może jak nauczy się pisać listy, to wyjaśni mi co się stało. I wyjechała.
Ciężko mi było się z tym pogodzić, zaraz więc  wzięłam się za naukę pisania i czytania porządniej niż kiedykolwiek wcześniej. U nas we wsi nie ma telefonów, więc nie mogłam się z nią skontaktować w inny sposób. W pierwszej klasie pisałyśmy już do siebie listy, jednak Lisa nie chciała napisać, dlaczego się wyprowadzili. Potem pisała coś o braku możliwości wysłania listów i kontakt się urwał. Jakim cudem w ogóle dałyśmy się rozdzielić? – myślałam wtedy. Zawsze  byłyśmy jak papużki nierozłączki, razem na zawsze, choćby nie wiem co. Wiele nocy przepłakałam po jej wyjeździe… Mama mówiła wtedy do taty „nie mogą wciąż oglądać taj małej, zapłakanej twarzyczki”. Dobrze to pamiętam. Często wchodziłam na ogromną wiśnię rosnącą w naszym ogrodzie. Siadałam na jednej z najwyższych gałęzi, gdzieś na wysokości pierwszego piętra i wpatrywałam się w niebo. Właśnie wtedy zaczęłam pisać pamiętnik. Tata pracował daleko, poza miastem, w jakimś biurze. Przywiózł stamtąd gruby dziennik w twardej, żółtej oprawie. Specjalnie dla mnie. W okolicy nie mieliśmy żadnego sklepu papierniczego. Były tylko trzydziesto dwu kartkowe zeszyty u Pani Heleny, która sprowadzała je z innego miasteczka. Czułam się wtedy jakbym miała urodziny. Bo tata zapakował dziennik w śliczny, żółty papier w złote korony. Mam ten papier do dziś.
Każdego dnia zapełniałam około dwóch kartek moimi myślami. Pisałam o tym, że to strasznie niesprawiedliwe, że Lisa powinna tu być. Z każdym dniem było mi coraz lepiej. Jakbym zdejmowała z siebie ogromny ciężar i przenosiła na kartki…
Teraz, po prawie pięciu latach znowu miałam się spotkać z Lisą. Obie zostałyśmy zapisane do tej samej szkoły. Mam mieszane uczucia. Niby to moja jedyna przyjaciółka, mamy wiele wspólnego… Ale z drugiej strony, miałyśmy tylko sześć, może siedem lat przy rozstaniu. Od pierwszej do szóstej klasy to jednak masa czasu. Poza tym nigdy nie powiedziała mi, dlaczego się wyprowadzili. To mógł być każdy, nawet najgłupszy powód. Może jej rodzice mnie nie lubili?
Usiadłam na skraju lasu i spojrzałam na małe drzewko. Miało może z półtora metra wysokości. Mama mówiła mi kiedyś, że zasadziła je, kiedy zaszła w ciążę. Jabłoń, bo mam na imię Appie. Prawie jak apple, a apple to jabłko po angielsku. Wiem, wiem, Appie? To nie jest imię! Ale u nas, w rodzinie Keralis zawsze nadaje się takie „nietypowe” imiona. Mój tata ma na imię Fero. Mama to Umbi. A ciocia, siostra taty to Torix. W sumie wiele jest w naszej wiosce takich nietypowych imion.
Położyłam się na trawie i przymknęłam oczy. Niebo zrobiło się odrobinę jaśniejsze. Zarwałam się z miejsca i puściłam pędem przez las. Wkrótce rozpocznie się wschód słońce. Skąd wiem? Lata praktyki. Miałam jakieś trzy – cztery minuty na pokonanie gęstego lasu Korai i dotarcie na plażę Ressaq. Wystarczy.
Wyskoczyłam z krzaków prosto na piasek. Niebo było jeszcze ciemne, więc miałam chwilkę by zdjąć buty. Ułożyłam moje szare trampki z podpisem Lisy koło wysokiego drzewa. To nie było zwykłe drzewo. To była moja Oiav.
Zanurzyłam nogi w wodzie. Trudno, moje brązowe rybaczki znowu będą mokre. Mało mnie to chwilowo obchodziło. Woda po kolana… najchętniej zanurzyłabym się w niej aż po szyję. Normalni ludzie chyba zanurzają mały palec i zaraz cofają, bo zimno. Ja taka nie byłam. Mi wiecznie było gorąco.
Wyszłam na brzeg i oparłam się o Oiav. Rozpoczął się wschód słońca. Niebo stało się różowe, a nad taflę wody wyjrzało ogniste słońce. Chmury przybrały różowawy kolor. Niebo było teraz mieszanką pomarańczowego, różu, błękitu i czerwieni. Uwielbiałam ten moment. Wreszcie ukazała się cała płomienna kula. Zmrużyłam powieki i pozwoliłam, by wiatr rozwiał me długie, czarne włosy. Odpłynęłam. Na ten moment czekałam. Przez umysł przewijało mi się miliony obrazów, miliony słów i mnóstwo ludzkich emocji. Co dzisiaj? Hm… Może wanilia, beż, las i sosna.
Uderzył mnie mocny zapach wanilii i lasu sosnowego. Spokojnie – pomyślałam. – Delikatnie.
Zapach osłabł, teraz był tylko delikatną nutką. Usłyszałam szum drzew. Na koniec zobaczyłam piękną, beżową suknię. Wizja trwała może trzy minuty. Później stopniowo słabła.
Gdy się skończyła wyjęłam mój żółty dziennik i pióro z dziupli Oiav. Nadal oparta o pień zatopiłam się zupełnie w szkicowaniu i pisaniu.


Rozdział 2
Dzień jak co dzień… A może nie?

Wróciłam do domu tuż przed południem, zostawiając w dziupli swój kochany dziennik. Teraz, kiedy w domu poza mną i rodzicami był jeszcze ktoś, musiałam być ostrożna.
- Appie wróciła! – wydarł się od progu Koe, mój młodszy, czteroletni brat. Istne zło z nóżkami i rączkami. I buźką, żeby się mógł wydzierać, tak jak teraz. – Na pewno nie jadła śniadania i nie ma zamiaru jeść! Ona jest taka chuda, że pewnie nigdy nie je śniadania i ma ten, no… anerko… anorka…
- Anoreksję – poprawiłam go znudzona. – Jadłam śniadanie, dawno temu. Co na obiad? – spytałam, choć w wizji na plaży widziałam już mamę smażącą naleśniki.
- Naleśniki! – krzyknęła z kuchni mama. – Z czym chcecie, to sobie załatwcie. Wiecie, gdzie co jest, ja wam dodatków nie będę szukać.
Wystartowaliśmy równocześnie z Koe i polecieliśmy od razu do pana Fogika. On miał ule w ogrodzie, u niego zawsze kupowaliśmy miód. Mi i Koe’mu dawał zawsze za darmo, po znajomości. Ale tylko jedną porcję.  Więc teraz trwał wyścig. Który zawsze ja wygrywałam. Jak zwykle pierwsza znalazłam się w ogrodzie, gdzie pan Fogik krzątał się między swoimi ulami.
- Dzień dobry panie Fog – powiedziałam. – Jak pan się miewa?
- Już ja znam ten niewinny uśmiech, Appie – uśmiechnął się do mnie. – Znowu pierwsza? Chyba nigdy nie dasz Koe’mu szans na naleśniki z miodem, co?
- Raczej mało prawdopodobne – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Proszę, masz tu słoik miodu na jedną porcję naleśników – pan Fogik wręczył mi owinięty szmatką pakunek. – I smacznego!
- Dziękuję panu bardzo. O, Koe biegnie.
W naszą stronę biegł właśnie mój brat. Skierowałam się wiec w stronę lasu, by plażą wrócić do domu.
Dopadłam wreszcie naszych białych drzwi i wkroczyłam do domu krokiem zwycięzcy.
- A ty jak zwykle pierwsza, co? – mama uśmiechnęła się znad patelni. Ona nie miała się co ścigać, zawsze brała do naleśników truskawki z naszego ogrodu. – Koe będzie pewnie za jakieś piętnaście minut. Daj mi ten miód, ja go przypilnuję, a ty idź wziąć prysznic.
Naleśniki były pyszne. Appie jadła z miodem, Koe z serem, a mama z truskawkami. Po obiedzie Koe, jak zwykle wybiegł na dwór oznajmiając, że wróci na kolację. Appie pozmywała naczynia i skierowała się w stronę swojego pokoju.
Taty nie było na posiłku. Dwa dni mieszkał w mieście, gdzie pracował, dzień i weekendy w domu. Wracał jutro.
Appie zabrała z pokoju flakonik z wodą, dwa puste flakoniki i zapasowe pióro. Z kuchni zabrała drewnianą miskę i wodę w butelce. Spakowała wszystko do skórzanej torby i wyszła z domu. Ruszyła wolnym krokiem przez pola, przez las, aż w końcu wyszła n piaszczystą plażę. W torbie miała teraz oprócz rzeczy zabranych z domu kłosy zbóż, kępkę trawy, trochę leśnych roślin i grzybów, kilka kwiatów, żywicę i wodę we flakonie nabraną ze strumyka. Rozłożyła to wszystko koło Oiav.
Sięgnęła do dziupli i wyciągnęła stamtąd kawałek papieru. Stary, obsypany ziemią papier pokryty był drobnymi, lekko pochylonymi literkami. Dziewczyna przypomniała sobie, jak pierwszy raz znalazła się przy Oiav…
***
Na plażę wybiegły dwie małe, roześmiane dziewczynki.
- Lisa, teraz ty gonisz! – krzyknęła wyższa z nich.
- Poczekaj chwilę – ta niższa podeszła do drzewa i oparła się o jego pień. – Muszę odpocząć…
Jej mała rączka pogładziła drzewo.
- Patrz, tu jest dziupla. Może coś jest w środku? – Lisa sięgnęła do dziury w korze.
- Dlaczego coś miałoby być w dziupli?
- Nie wiem, ale coś tu jest!
- Pokaż, pokaż!
Pięciolatki stłoczyły się nad kartką papieru.
- Nie ma obrazków, a my nie umiemy czytać – zasmuciła się Appie.
- Jak będziemy starsze, to tu wrócimy i przeczytamy – Lisa wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. – A na razie pobawmy się jeszcze.
- W czarodziejki! Pobawmy się, że to magiczna receptura na eliksiry!
Przyjaciółki nie przypuszczały wtedy, że słowa z kartki rzeczywiście mogą okazać się magicznym przepisem na tworzenie eliksirów…
Cztery lata później…
Appie, cała we łzach wybiegła z lasu i położyła się na piasku.
- To nie fair! Dlaczego mi to robią? Najpierw rozstanie z Lisą, a teraz jeszcze mama jest w ciąży…
Jej wzrok padł na drzewo, przy którym kiedyś się razem bawiły – ona i Lisa.

- Dziupla… - przypomniała sobie i w jednej chwili zerwała się z ziemi. Wyciągnęła z dziupli kartkę papieru i powoli zaczęła czytać.

Poniedziałek 01.06.1990. 6:05

Ach, kocham wschody słońca! A ten był wyjątkowy. Dał mi moc, tak jak każdy pierwszy wschód miesiąca. Oiav też czuje się lepiej. Moje życie stanęło na głowie, odkąd Charlotta wyjechała. Mam same problemy… Rodzice nie chcą mnie puszczać na plażę, bo ostatnio wywinęłam niezły numer. Przesiedziałam tu cały dzień, nie wracając na posiłki. Mama jest wściekła. Ale co ja poradzę? Moja wizja, nie wiem czemu, była tak długa… To była w zasadzie cała historia, tak, jakbym przewidywała… przyszłość? Nie wiem. Może później ją opiszę, na razie biorę się za tworzenie eliksirów.

~ trzy kępy polnych traw + niewielka garść piasku i gliny + septurius espectus = eliksir usypiający ~

~ roztarte na miazgę trzy orzechy arachidowe + cztery krople żywicy + amiranium Isambios = serum prawdy ~

To tyle na dziś. Z pomocą Oiav odkryłam jeszcze wiele eliksirów, ale to nie jest bezpieczne miejsce na chowanie receptur… Muszę schować je gdzieś, gdzie ‘niepożądane osoby’ ich nie znajdą. Wiadomo o czym mówię - Victorius, jak zwykle. Czemu muszę mieć starszego brata?! Ciągle wtyka nos w nie swoje sprawy… Oto wskazówka:


Jak siostry stoją obok siebie

Jedna czarna jak noc
druga biała niczym chmury na niebie.
Między nimi żywioł rozcina dolinę
lecz ja łatwo go ominę.

Kto dobrze zna tą wioskę, wie już, gdzie znajdują się przepisy na mikstury. Powodzenia w szukaniu :)

Poza tą jedną kartką dziewczynka nie znalazła nic więcej. Rozpoczęła za to poszukiwania receptur. Schowała papier do dziupli i zaczęła myśleć. Wioskę znała jak własną kieszeń, więc od razu domyśliła się, że dwie góry  to Rafa, gdzie znajduje się las i cała skryta jest w cieniu, a druga to Deria, gdzie wypasane są owce, więc wygląda jakby była cała bielutka. Żywioł rozcinający dolinę...  zapewne chodziło o rzekę Messiera, która spływa z Derii. A na drugą stronę rzeki można się bez problemu przedostać dzięki staremu mostowi. A więc schowała ten cenny przepis pod mostem!
Na miejscu Appie znalazła skórzaną torbę. W środku był dziennik oprawiony w skórę. Przekartkowała go szybko. Tak, to ten.
***
Uśmiechnęła się. Najważniejszy wpis znalazła jeszcze tego samego dnia…

Piątek 3.07.1989

Poradnik korzystania z mocy Oiav 
(stworzony z myślą o przyszłych pokoleniach, choć nie sądzę, by komuś się przydał)
1. Oiav to świętość… Nie możesz pozwolić, by ktokolwiek ją zniszczył.
2. Z jej mocy mogą korzystać tylko czarodziejki i magowie światłości.
3. Można to poczuć tylko przy wschodzie słońca.
4. Pierwszego dnia każdego miesiąca moc Oiav ‘działa’ przez cały dzień.
5. W dniu swych urodzin możesz porozmawiać z Oiav!
6. Największą radość sprawia odkrywanie swojej mocy, więc nie bój się eksperymentów.
7. Na świecie jest wiele drzew – przewodników podobnych do Oiav.

Przydał się, i to bardzo! Gdyby nie jej poprzedniczka (Nea, jak się okazało) to Appie nadal nie wiedziałaby, o co chodzi z eliksirami.
Do domu wróciła wieczorem, eliksiry zostawiając w dziupli Oiav.
- Tata? – spytała zdziwiona, widząc, że na wieszaku w przedpokoju wisi płaszcz ojca.
Weszła do jadalni. Przy stole siedział jej tata, co  bardzo ja zdziwiło. Miał wrócić jutro. On  n i g d y  nie wracał wcześniej.
- Witaj, Appie – powiedział ojciec z powagą, która do niego nie pasowała. – Usiądź. Musimy porozmawiać.
Dziewczyna usiadła naprzeciwko niego, patrząc na tatę niepewnym wzrokiem.
- Umbi, ty też usiądź. I zawołaj Koe’go – zwrócił się do mamy.
Już po chwili cała rodzina siedziała przy stole.
- O co chodzi, Fero? – nie wytrzymała wreszcie mama. – Powiesz, czy nie?
- Straciłem pracę – powiedział prosto z mostu, a Appie poczuła, jakby ktoś zrzucił na nią wielki kamień. Stracił pracę?! Przecież to on tu utrzymuje rodzinę! Nie dadzą rady normalnie żyć, zabiorą im dom, albo zrobią coś jeszcze gorszego.
- Powtórz – mama gwałtowni zamrugała oczami, jakby nagle się obudziła. – Jak to: straciłeś pracę?
- Firma upada. Szef postanowił zatrudnić najlepszych biznesmenów z całego kraju. Wypadłem z gry, bo byłem… - tata wziął głęboki oddech. Widać było, że jest po prostu wściekły na szefa. – nie dość dobry.
- Co teraz? – zapytała Appie.
- Teraz… kolej mamy – ojciec podniósł wzrok. – Ja już pracowałem dostatecznie długo, kiedy mama odpoczywała. Niech teraz  o n a  znajdzie jakąś pracę.
Zamiast się wściec, mama odpowiedziała tylko:
- Dobrze. Więc pojadę jutro do miasta szukać pracy.
- Co? Jak to? Nie rozumiem. Tak po prostu? Masz w ogóle jakieś wykształcenie? – Appie miała jeszcze wiele pytań, ale mama wstała od stołu i poszła do sypialni, nie odpowiadając córce.
- Czyli teraz tata będzie w domu? – spytał Koe. – Super! Będziemy się razem bawić! Codziennie! Prawda, tato?
Ale on nie odpowiedział, tylko spojrzał na Koe’go ciężkim wzrokiem i również skierował się do sypialni.

Appie powiodła za nim wzrokiem i już wiedziała, że to nie będą łatwe dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz